Nic nie wiemy o naszej polityce wobec Niemiec, o tym, na jakie grupy wpływać i za pomocą jakich sił. Min. Sikorski powiedział podczas exposé w Sejmie, że Niemcy są naszym głównym partnerem w polityce zagranicznej. Szkoda tylko, że mówiąc A, nie powiedział B, tzn. nie wyjaśnił, jakie wnioski wyciąga z tej sytuacji kierowana przez niego dyplomacja. Logiczne przecież, że jeżeli jakiś kraj jest głównym partnerem, to rzeczą kluczową dla nas jest, jaką prowadzi politykę. A dla samego MSZ kluczowy jest zestaw narzędzi, których trzeba użyć, by na nią wpływać. Tymczasem min. Sikorski o tym nawet się nie zająknął. Nic więc nie wiemy o naszej polityce wobec Niemiec, o jej założeniach, o tym, jak chcemy ją realizować, na jakie grupy wpływać i za pomocą jakich sił. Tzn. wiemy, że będziemy sprzedawać budynek konsulatu w Kolonii, więc tu się zwijamy. Wiemy, że w centrum Berlina od lat straszy opustoszały szkielet polskiej ambasady, i nic. Wiemy też, że nikt z korpusu kierowniczego MSZ (czyli minister i siódemka jego zastępców) nie zna niemieckiego. I że wciąż mamy kłopoty z obsadą naszych placówek w Niemczech. Bo brakuje mocnych kandydatów. Coś nam się zdaje, że politykę wobec Niemiec min. Sikorski wyobraża sobie tak mniej więcej, jak nocleg w berlińskim hotelu i interwencję, że nie ma w nim polskiej telewizji. Nawiasem mówiąc, minister przezorniej by postąpił, gdyby ze swoją interwencją się nie afiszował – bo brak polskich kanałów w sieci hotelowej wystawia świadectwo jego podwładnym i ich działaniom. Ponieważ minister w ważnych sprawach mówi niewiele, w MSZ zaczęła się rozwijać kremlinologia, tzn. wnioskowanie na temat przyszłych ruchów na podstawie gestów i zdjęć. Paru dżentelmenów przeanalizowało więc zdjęcie, które zamieszczono na stronie MSZ w związku z naradą ambasadorów – przedstawicieli przy organizacjach międzynarodowych, która odbyła się w Genewie. Na zasadzie – kto jest, a kogo nie ma. Jest więc Witold Sobków, który pracuje w Nowym Jorku, ale ma być wkrótce przeniesiony do Londynu. To zresztą ciekawe, bo obecna ambasador w Wielkiej Brytanii, Barbara Tuge-Erecińska, bardzo by chciała przedłużyć swój pobyt. I wciąż w MSZ huczy, że mocno o to zabiega. Ale najwyraźniej mało skutecznie, skoro na zdjęciu z narady zauważyliśmy Ryszarda Sarkowicza, mającego zastąpić w Nowym Jorku Sobkowa. Jest też na zdjęciu stały przedstawiciel przy FAO, Wojciech Ostrowski, ale nie ma Janusza Rydzkowskiego, byłego ambasadora w Portugalii, który miał go niedługo zluzować. Czyżby więc tej zmiany miało nie być? Ciekawie przedstawia się także sytuacja, jeśli chodzi o ambasadora w Kenii, który jest też akredytowany przy tamtejszej agendzie ONZ. Otóż zjawił się w Genewie wyjeżdżający do Nairobi Marek Ziółkowski, ale już nie było Anny Grupińskiej, która z Kenii zjeżdża. Zinterpretowano to więc jako dowód nie tylko tego, że wraca, ale że wraca w niełasce. MSZ-owskiej oczywiście, bo przecież nie tej z Kancelarii Prezydenta. Tam powitają ją kwiatami. Attaché Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint