Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Tydzień temu pisaliśmy, że MSZ przybrało formę mało sterownej maszyny i że najważniejsze kierunki działań minister Sikorski scedował na pełnomocników. Od spraw niemieckich i stosunków z diasporą żydowską ma Władysława Bartoszewskiego, od stosunków z Rosją – Adama Daniela Rotfelda, a od stosunków z USA – Henryka Szlajfera. Więc w takim razie nasuwa się pytanie: czym zajmuje się minister? I jego ministerstwo? Otóż jest taka dziedzina, którą zajmują się wszyscy. W MSZ wszyscy walczą z korupcją. I to jak! Mamy oto zarządzenie ministra w sprawie kontroli wewnętrznej. Liczy ono 22 strony. W grudniu ub.r. ukazało się też inne zarządzenie, w sprawie resortowej strategii antykorupcyjnej MSZ na lata 2009-2010. Liczy ono 15 stron. Na przełomie października i listopada 2009 r. ukazało się z kolei inne zarządzenie ministra, w sprawie identyfikacji zadań drażliwych oraz opracowania środków zaradczych. Ten dokument liczy 10 stron, więc warto docenić ministerialną powściągliwość. Ale jest też instrukcja dyrektora generalnego MSZ z końca grudnia, w sprawie składania oświadczeń o stanie majątkowym. I liczy ona 20 stron. I przypomina to wszystko najzwyklejszą lustrację majątkową, bo trzeba się rozliczyć ze wszystkiego. Więc jeżeli ktoś woła, że mamy nowe, że teraz Platforma ma wszystko, to uprzejmie informujemy, że tak do końca nie jest. Bo w MSZ duch PiS żwawo się klekocze. To lustrowanie ludzi, bardzo kłopotliwe, bo trzeba naprawdę sporo czasu stracić, żeby wszystko sobie przypomnieć i wypisać, jest też pewnym objawem intelektualnej nieporadności. Bo cóż może dyplomata zdefraudować? Parę butelek alkoholu przeznaczonych na przyjęcie? Albo taniej kupi sobie samochód? Więc nie jest to praca, gdzie mnożą się pokusy korupcyjne. Tymczasem prześwietlanie każdego – to kolejne etaty i kolejne zajęcie dla wielkiej grupy kontrolujących. Będą oni z lubością przeglądać oświadczenia, porównywać, całkowicie pomijając sprawy poważne, o których w MSZ mówi się od lat. Zupełnie bez odzewu. Najsłynniejszą sprawą, od lat nierozwiązaną i kompromitującą Polskę, jest sprawa naszej ambasady w Berlinie. Jej ruina straszy w centrum Berlina. A rachunek za niepotrzebny projekt straszy u księgowego w MSZ. Z kolei w Nowym Jorku stoją puste pomieszczenia wynajęte na potrzeby naszej misji. Płacimy za nie ponad 100 tys. dol. miesięcznie. I nic. Pustka straszy dalej. Bo nie można tego zaadaptować. Mamy też obiekt kupiony na rezydencję ambasadora w USA. Podobno kupiony okazyjnie. Ale nie wiadomo, jak go remontować. Tam podobno jest azbest (pewnie  dlatego było tak tanio…). Poza tym, nie ma miejsca parkingowego. Więc kolejny bubel. Aha, najnowsze wieści dotyczą obiektu, który pozyskaliśmy dla misji przy Unii Europejskiej w Brukseli (bo okazało się, że wybudowana w 1998 r. ambasada jest za mała). Okazuje się, że w tym nowo pozyskanym budynku na parterze jest działająca poczta. Co na to spece od bezpieczeństwa? Mamy więc w MSZ dwa światy. Pierwszy – świat okrzyków, w gwarze których panowie ściągnięci z MON udowadniają swoją przydatność, no i świat drugi, realny, gdzie po cichutku przepuszczane są prawdziwe pieniądze. Attaché Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2010, 2010

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché