Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

W ubiegłym tygodniu polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski pojechał z wizytą do Stanów Zjednoczonych. Wielodniową. Ciągnąc potężny dwór. Minister przyleciał do USA w poniedziałek, 28 lutego. W ten sam poniedziałek amerykańska sekretarz stanu przyleciała do… Europy, do Genewy, na spotkanie ministrów spraw zagranicznych krajów Unii Europejskiej w sprawie Libii. No, rozumiemy, że polityka zagraniczna ministra Sikorskiego ma inne priorytety niż polityka najważniejszych państw Unii Europejskiej… Nie znaczy to, że minister zapomniał o Libii. O nie. I, będąc w Ameryce, ogłosił dumnie, że zmienił stopień stanu alarmowego w polskiej ambasadzie w Trypolisie z Charlie na Delta. A to oznacza, że ambasada, na jego polecenie, jest ewakuowana. O tym Sikorski opowiadał z lubością. Że ewakuacja jest natychmiastowa. I że wszystkie papiery zostały spalone. Mamy ministra fana książek szpiegowskich, którego szczególnie podnieca żargon bezpieczniacki, te różne Charlie, Delty itd., opowieści o ewakuacji, środkach łączności, wydawaniu rozkazów… To są opowieści dla dużych chłopców, ale, przy całym szacunku, z dyplomacją mają niewiele wspólnego. Przecież, jeżeli ambasada została ewakuowana, to nie na rozkaz wygłoszony przez ministra na konferencji prasowej. Ba, wiadomo, że decyzja musiała zostać podjęta dużo wcześniej. Po co więc opowiadać takie sensacje? Trzymając się tematu libijskiego – jeżeli minister minął się z Hillary Clinton i nie poleciał do Genewy, pozostaje pytanie: kto poleciał? Zwłaszcza że część kierownictwa MSZ udała się na promocję książki o Krzysztofie Skubiszewskim. Warto przy tej okazji na chwilę się zatrzymać – otóż, niezależnie od ocen działalności Skubiszewskiego, bezdyskusyjna jest jedna sprawa: jego polityka miała jakiś cel. Zresztą został on zrealizowany. A chodziło o zbudowanie pomiędzy Polską a jej sąsiadami systemu umów, gwarantujących bezpieczeństwo i przyjazną współpracę. I to nie były puste zabiegi o niewiele znaczące zapisy – bo zabiegom o traktaty towarzyszyła pewna filozofia. Filozofia budowania przyjaznej współpracy z sąsiadami. Patrząc na dzisiejszą polską politykę zagraniczną, można zaryzykować tezę, że to, co pieczołowicie budował Skubiszewski, zostało właśnie rozmontowane. I z sąsiadami mamy raczej kiepskie stosunki niż dobre. A czasami bardzo kiepskie. Zresztą chyba o żadnym polskim ministrze spraw zagranicznych Litwini nie pisali, że to on odpowiada za złe stosunki dwustronne, bo minister Sikorski… nie lubi Litwinów… Bądźmy szczerzy, nie jest to najlepsza rekomendacja. I nie ma się czym chwalić. Żeby bowiem skutecznie oddziaływać na politykę sąsiadów, trzeba przede wszystkim mieć z nimi dobre stosunki. Tak, by miały taką temperaturę, w której można podejmować racjonalne decyzje. Taka jest realna ocena skuteczności działania polskiej polityki zagranicznej. I jej mądrości. Attaché Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2011, 2011

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché