Powoli, acz nieubłaganie nadciągają kłopoty dla MSZ. Zbliża się czas polskiej prezydencji, a nie widać, by nasza dyplomacja była doń jakoś specjalnie przygotowana. W założeniach prezydencja miała upływać pod hasłem promowania polityki wschodniej, Partnerstwa Wschodniego itd. Z paru powodów staje się to coraz mniej aktualne. Po pierwsze, nie za bardzo wiadomo, kto miałby te sprawy prowadzić. Sygnalizowaliśmy to tydzień temu, ale warto rzecz rozwinąć. Otóż MSZ w ostatnich latach dorobiło się kilku zaledwie specjalistów od spraw wschodnich. Andrzej Kremer, który wszedł w tę rolę niejako w biegu, zginął w katastrofie 10 kwietnia. Jarosława Bratkiewicza, który przez wiele lat prowadził Departament Wschodni, odsunięto na boczny tor, został dyrektorem politycznym MSZ, czyli już sprawami wschodnimi się nie zajmuje. Ku radości PiS, która to partia wciąż wypominała mu, że w czasach PRL studiował w Moskwie. Tomasz Turowski, który był jeszcze niedawno ambasadorem w Moskwie, okazał się pracownikiem polskiego wywiadu z czasów PRL, działającym w Watykanie. Sprawę nagłośniono, ku uciesze sensatów, a Turowskiego wysłano na emeryturę. W ten sposób MSZ straciło kompetentnego znawcę spraw wschodnich, a PRL-owski wywiad zyskał kolejny rozdział swej legendy. I pewnie proces lustracyjny Turowskiego, który niedawno ruszył, niewiele w tym wszystkim zmieni. Dyplomatę szpiega zastąpił w Moskwie Wojciech Zajączkowski. Zresztą nie bez obaw… Bo swego czasu, za Jerzego Buzka, w roku 2000, był on ofiarą polsko-rosyjskiej wojny dyplomatycznej. Otóż najpierw Polska „zdemaskowała” agentów rosyjskiego wywiadu, pracujących pod przykrywką w ambasadzie Rosji w Warszawie i wydaliła ich z kraju. W ramach retorsji Rosjanie wydalili odpowiednią liczbę dyplomatów polskich, wśród nich Zajączkowskiego. Z punktu widzenia Moskwy był on więc polskim szpiegiem i persona non grata na rosyjskiej ziemi. Ale okazało się, że nie był to dla Rosji Putina i Miedwiediewa problem. Zajączkowski, wsparty tym, że był wcześniej doradcą premiera Tuska ds. wschodnich, bardzo szybko został przyjęty, by złożyć listy uwierzytelniające, i objął placówkę. Teraz jest w Moskwie. A to on miał być w centrali tą osobą, która koordynować miała sprawy wschodnie. Potem tę rolę wyznaczono Henrykowi Litwinowi, który wcześniej był ambasadorem na Białorusi. Ale i on wyjeżdża za granicę – będzie ambasadorem na Ukrainie. Kto ich wszystkich zastąpi? Teoretycznie są nowi dyrektorzy Departamentu Wschodniego, z doświadczeniem pracy na placówkach. Ale czy takie obowiązki nie spadną na nich zbyt wcześnie? Na szczęście (czy też nieszczęście) wiadomo już, że w czasie naszej prezydencji Europa nie będzie się zajmowała Wschodem, ba, będzie robiła wszystko, by się nim nie zajmować, bo najważniejsze będą sprawy Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. I możliwych programów pomocowych, które zostaną na te tereny skierowane. Siłą rzeczy w tych sprawach będziemy hamulcowymi. Więc staff graczy od dyplomacji europejskiej i wielostronnej będzie w najbliższym czasie najbardziej ceniony. A czy go mamy? Attaché Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint