Minister Sikorski czasami zachowuje się jak dziecko – co zobaczy, to kupuje. Tym łatwiej mu, że nie za swoje… Nie ma tu miejsca, by przypominać zakupy MSZ w ostatnich latach, wspomnijmy tylko ten niedawny pomysł – drukarki. Pisaliśmy już o nich, więc dodajmy do tego jeszcze jeden mały element. Jak do każdego nowego gadżetu, dodano do tego szkolenie. 1,3 tys. pracowników, każdy szkoli się po godzinie, po półtorej, i teraz policzmy, ile na tłumaczeniu, jak obsługiwać drukarkę, można zarobić…
To jest zresztą plaga MSZ – dyplomaci zalewani są trzeciorzędnymi sprawami, co odrywa ich od pracy merytorycznej. Ostatnim krzykiem mody w MSZ jest netykieta. A cóż to oznacza? Ano oznacza etykietę, ale w sieci. Czyli odpowiadanie na mejle itp.
Rozwinięte są też szkolenia przedwyjazdowe. Ale nie tak jak kiedyś, gdy przed wyjazdem trzeba było zdać egzamin ze znajomości języków obcych. Teraz mało kogo to interesuje. Karta obiegowa osoby, która jedzie na placówkę, jest napuchnięta jak nigdy wcześniej. Podpisów a podpisów. Tylko że sprawom merytorycznym poświęcony jest na niej jeden mały kawałek.
Sprawy merytoryczne to oczywiście nasza prezydencja w Unii. Rzecz jasna nie będzie ona czymś tak znaczącym jak prezydencje sprzed kilku lat, Unia jest inaczej skonstruowana, ale pewne sprawy, mając takie stanowisko, można nagłośnić. Jakie? Przez ostatnich kilkanaście miesięcy mieliśmy festiwal rozmaitych pomysłów, pod jakimi sztandarami ma przebiegać polska prezydencja. Szczerze mówiąc, nie wyszło to poza sferę banału. A ostatnio i opinia publiczna, i urzędnicy w MSZ dowiedzieli się o jeszcze jednym priorytecie – wydobyciu gazu łupkowego.
Dlaczego Polska nie potrafiła dopracować się czytelnych idei, które by promowała w czasie prezydencji?
Złożyło się na to kilka elementów. Bez wątpienia zabrakło nam klarownego wytłumaczenia, na czym polega polska polityka zagraniczna, gdzie są nasze interesy, na czym nam zależy. To pewnie efekt tego, że wciąż w elitach PiS i PO dominuje prosta myśl – polska polityka zagraniczna nastawiona jest na Rosję i im Rosja ma większe problemy, tym dla nas lepiej. A ponieważ jest to idea z kosmosu i nikt na Zachodzie (zarówno w Europie, jak i w USA) jej nie podziela, mamy kłopot.
Co prawda minister Sikorski próbuje w rozmaitych publicznych wystąpieniach tę antyrosyjską fobię tępić, chwyta się różnych metod – a to przypomina, że sam z Rosją walczył w Afganistanie, a to opowiada, że najważniejszy jest biznes itd. – ale średnio mu to wychodzi. Więcej światła! – chciałoby się powiedzieć.
Dlaczego więcej światła? A dlatego, że jeżeli popatrzymy na polską debatę, na media, to łatwo zauważymy, że wszystko jest niesamowicie zaściankowe i prymitywne. Szczytem otwartości jest opowiadanie o Brukseli, oczywiście o tym, jak najlepiej „wyciskać brukselkę”.
Jeżeli publiczność przez kilkanaście lat słucha takich komunikatów, to nie zrozumie czegoś bardziej skomplikowanego. Dlatego prezydencja będzie przebiegała w myśl rozmaitych propagandowych haseł – że Obama nas szanuje, że Europa się z nami liczy, że promujemy, że Rosja zrozumiała itd. Haseł przeważnie oderwanych od materii polityki zagranicznej.
Taki nastał czas. Szkoda.
Attaché
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy