Tak jak już pisaliśmy – Rafał Wiśniewski, dyrektor generalny MSZ, ewakuuje się do Danii. Tam będzie ambasadorem. Nie wzbudza to w MSZ emocji, bo do Kopenhagi Wiśniewski przymierzał się od ponad roku. Co najwyżej wywołuje uśmieszki, bo proszę, jak to prawicowego urzędnika ciągnie do państwa zbudowanego według lewicowych pomysłów! Ale jest w tej całej sprawie jeden element budzący zainteresowanie – otóż gruchnęła po gmachu wieść, że do pracy do MSZ przychodzi żona pana Wiśniewskiego – pani Wiśniewska. Faktycznie wygląda to więc tak, że ona przychodzi do MSZ po to, żeby wyjechać z mężem jako etatowy pracownik ministerstwa. No i to już budzi złość – bo w MSZ mamy taką sytuację, że robi się wszystko, by ci wyjeżdżający na placówki nie byli na ministerialnych etatach. Przenosi się ich na ryczałty, zawiera umowy, trwa walka z ludźmi. A tu, proszę, ktoś wchodzi z boku. Ta sprawa będzie więc kolejnym kamyczkiem do ogródka pana Wiśniewskiego – którego efekty zarządzania kadrami MSZ są mocno marne. Nie tak dawno prasa publikowała materiał na temat tego, jak resorty realizowały oszczędnościowe zalecenia premiera. I cóż się okazało – że w roku ubiegłym zatrudnienie w MSZ zwiększyło się o 72 osoby! Policzmy – z grubsza biorąc, kosztuje to przynajmniej 6 mln zł rocznie. A to wszystko działo się w sytuacji, kiedy wielu urzędników odesłano do domów i są oni w tzw. dyspozycji ministra. I albo przyjeżdżają do MSZ, podpisują listę i są wolni, albo w ogóle przyjeżdżać nie muszą. Aha, dodajmy, że to wszystko działo się jeszcze przed scaleniem z UKIE. Wyjazd Wiśniewskiego, o tym też pisaliśmy, to także element szerszej tendencji – otóż ewakuuje się z MSZ ekipa, która w ostatnich dwóch latach kształtowała to ministerstwo, budowała je kadrowo, przygotowywała także do prezydencji w Unii Europejskiej. Fajnie – narobić bałaganu, a potem oddalić się na placówkę i patrzeć z oddali, jak szarpią się następcy. Dla przypomnienia więc: już niedługo do Brukseli wyjedzie Mikołaj Dowgielewicz. Będzie jednym z zastępców kierującej unijną dyplomacją pani Ashton. Brawo! Dyrektor Sekretariatu Ministra Cezary Król jedzie jako ambasador do Słowenii. Kierująca Biurem Kadr pani Beata Brzywczy jedzie z kolei do RPA, będzie tam konsulem. No i jeszcze jest Marzena Krulak – ona z kolei przewidziana jest, w przyszłorocznej rotacji, do wyjazdu do czeskiej Pragi. Ma tam być kierownikiem wydziału konsularnego. Aha, zapomnielibyśmy – jest również wicedyrektor Biura Kadr, Romuald Kowalski. Ale on już wyjechał na placówkę, bo 21 czerwca zameldował się w Budapeszcie. Mimo że nie ma podpisanej nominacji ambasadorskiej. Co takiego spowodowało, że popędził na Węgry, nie czekając, aż nowy prezydent podpisze mu nominację? Jest kilka teorii to tłumaczących. Pierwsza mówi, że ze strachu. Bo ten nowy prezydent może być do niego mało przychylnie nastawiony. Lepiej więc już w Budapeszcie być. Bo wtedy się zostanie, metodą faktów dokonanych. Druga teoria jest z gatunku merkantylnych – bo właśnie minister podwyższył dodatek zagraniczny dla dyplomatów, praktycznie do maksymalnej wysokości. Jak dają, to trzeba brać, prawda? Attaché Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint