Ludzie w MSZ, owszem, plotkują o wielkiej polityce, ale przecież chętniej opowiadają sobie różne placówkowe historie. Taką jest np. przebój ostatnich tygodni – historia powrotu do Polski Sylwestra Szafarza, byłego konsula w Szanghaju. Oto więc opowieść prosto z MSZ-etowskiego korytarza. Otóż Szafarz załapał się do grupy dyplomatów odwoływanych przez nową ekipę. Czy była to decyzja świadoma, czy przypadek, czy polityczna, czy merytoryczna – tego nie wiemy, w każdym razie była to decyzja słuszna. Tenże Szafarz, konsul w Szanghaju, otrzymał więc z ministerstwa pismo, że jest odwołany i żeby kończył swą misję. Na co odpowiedział MSZ, że tej decyzji nie ma zamiaru się podporządkowywać. I że będzie dalej konsulem. Gdy ta odpowiedź przyszła do centrali, wszyscy zbaranieli. Wysłano mu zatem ponaglenie, przypominając, komu podlega i jak powinien się zachować. Na co Szafarz odpowiedział, że nie wraca i że urzęduje. Trzeciej depeszy z Warszawy już nie było. Do Szanghaju pojechało dwóch panów z Miłobędzkiej, żeby pomóc Szafarzowi w spakowaniu się. Niektórzy z kolei opowiadają, że jeden był z Miłobędzkiej, a drugi z ambasady w Pekinie. To jest zresztą możliwe, bo w operację namawiania Szafarza, by się nie barykadował, tylko spokojnie wrócił do kraju, jak człowiek, a nie jak przesyłka, włączył się również ambasador RP w Pekinie, Krzysztof Szumski. Zadziałało. Postawiony wobec siły argumentów (i na odwrót) konsul skapitulował. I jeszcze w maju wrócił do Warszawy. Jego miejsce, tymczasowo, zajął konsul z Kantonu, który Szanghaj zna, bo wcześniej był tam konsulem handlowym. Ciekawe? Pewnie! Zaskakujące? Ależ skąd! O Szafarzu pisaliśmy już parokrotnie, przewidując zresztą, że jego konsulowanie skończy się kompromitacją. Bo on tak ma. Sylwester Szafarz pracował już w wielu instytucjach. M.in. w wydziale zagranicznym KC PZPR, skąd przeniósł się do MSZ, by wyjechać na placówkę, był też radcą handlowym, był w Kancelarii Premiera i w BBN. Z tamtej instytucji pochodzi jedna z wielu anegdot na jego temat. Otóż pewnego razu Szafarz udał się do parku w Powsinie. I tam spostrzegł, że nie ma jego dębu. Bo w latach 70. była akcja sadzenia dębów, sadzono je w Powsinie, Szafarz też, i pamiętał dobrze, które drzewo było jego, ponieważ stało naprzeciwko dębu Edwarda Gierka. Razem sadzili. A teraz, jak zauważył, dąb Gierka stał, a jego – nie. Jakoś obumarł. Więc Szafarz podniósł rejwach, że to skandal i atak na polską przyrodę. I zaczął korespondencję z dyrektorem parku w Powsinie. Na blankietach… BBN. Podobne, lekko surrealistyczne klimaty mieliśmy podczas jego konsulowania w Szanghaju. Teraz Szafarz chodzi po Warszawie i opowiada, że atmosfera na placówce była fatalna i kopano pod nim dołki. No cóż, w MSZ mówią z kolei, że to on chciał wszystkich odwoływać, no i że wysyłał niezbyt mądre depesze do kraju. O niektórych wspominaliśmy. Będzie nam ich brakowało. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint