Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Chwali się nasze MSZ telefonami satelitarnymi, które zakupiło dla ambasadorów i konsulów. Za kilkaset tysięcy złotych (a to dopiero początek wydatków) nasi dyplomaci będą mogli łączyć się z prawie każdego miejsca na ziemi. Jak zachwala MSZ – na oceanach, w niedostępnych dżunglach, na pustyni. Jednocześnie na koniec skromnie dodaje, że te wspaniałe urządzenia mają pewną wadę, nie zawsze bowiem działają w pomieszczeniach zamkniętych i w otoczeniu wysokich budynków – bo muszą „widzieć” satelitę. Ludzie w MSZ to sobie opowiadają i… nie mają siły nawet się śmiać. Bo, po pierwsze, jest to kolejny niepotrzebny zakup, przynajmniej w tej skali. Dyplomacja to nie jest zawód, który wykonuje się na pustyni, w niedostępnej dżungli, tam, gdzie nie ma sieci komórkowej. Dyplomaci działają raczej w miejscach zurbanizowanych. Biura, ministerstwa, uniwersytety, sale konferencyjne – tam bywają i tam potrzebna jest im ewentualna łączność, a nie na pustyniach. Bo tam to komandosi. Więc po co MSZ kupuje sprzęt, który jest dla dyplomacji dysfunkcjonalny? Skąd, poza tym, ta obsesja natychmiastowej łączności? Bo to już kolejny gadżet, którym minister Sikorski ubogaca MSZ – po telefonach Blackberry, po laptopach, po systemie konferencyjnym. Tak, żeby mieć dyplomatę na gwizdek. Tylko po co? Jakość pracy dyplomaty nie zależy od tego, czy jest podłączony do rzeki spływających informacji, ale od tego, czy potrafi informację zdobyć, wyselekcjonować, zinterpretować. Szkoli się go po to, żeby myślał, a nie po to, żeby obsługiwał klawiaturę kolejnego gadżetu. Piszemy o tym po raz 50., mając świadomość, że jeśli chodzi o ministra Sikorskiego, jest to rzucanie grochem o ścianę. Ale przecież wiecznie ministrem nie będzie, więc może bardziej przytomni w tych sprawach będą jego następcy. Sam zresztą minister mógł się przekonać na własnej skórze, że łatwość komunikowania się nie zawsze dobrze służy. Gdyby w Afganistanie było mu trudniej łączyć się z naszym MSZ, może by głębiej przemyślał pomysł wystawiania portretów prezydenta w ambasadach i nie wyrywał się z nim do przodu. Zanim coś zrobisz – przemyśl to, skonsultuj. To taka nasza rada. Poza tym pamiętajmy, że MSZ to biurokratyczna machina – z systemem powiadamiania, dyżurów, zastępstw. Naprawdę niewiele jest tu osób, które muszą być cały czas na gorącej linii. Uff… Są dwie teorie tłumaczące to szaleństwo gadżetów, które nawiedziło MSZ. Pierwsza wskazuje na ministra Sikorskiego. Że on jest jak młodzieniec zafascynowany kolejną zabawką. Nie idee, lecz gadżety go interesują. Nowe telefony, stare meble – tu się spełnia. Druga teoria głosi, że to raczej grupa pułkowników, którą przyprowadził z MON, namówiła go do takich zakupów. To też możliwe. Na razie jednego mniej. Bo kierujący Biurem Infrastruktury i Logistyki płk Andrzej Niedźwiecki, po okresie oddelegowania do pracy w instytucji cywilnej, wraca do MON. To dobrze, że wraca, bo bałagan z inwestycjami, który w MSZ się nasilił, to jego zasługa. Niedźwiecki kierował biurem, więc gdy parę miesięcy temu ogłoszono konkurs na jego dyrektora, natychmiast w nim wystartował. I klapa. Konkursu nie wygrał. To dobra wiadomość dla MSZ. Attaché Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 34/2010

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché