Zacznijmy od decyzji kadrowej, która o tyle jest szczególna, że… jej nie ma. Pisaliśmy o tym już wielokrotnie – od miesięcy Departament Studiów i Analiz nie ma dyrektora. I widać to w polskiej polityce zagranicznej, w tym, że dajemy się zaskakiwać, że jesteśmy reaktywni, a nie aktywni. Polska polityka zagraniczna po dewastacji w czasach PiS wymaga przemyślenia, przebudowania. A to będzie możliwe dopiero wtedy, gdy prawidłowo odczytywać będziemy światowe trendy. Do tego potrzebny jest sprawnie działający Departament Studiów i Analiz, kierowany przez mózgowca (a tak przeważnie bywało), współpracujący z ośrodkami naukowymi. Sama Anna Applebaum nie wystarczy. Jakiś czas temu MSZ ogłosiło więc konkurs na stanowisko dyrektora tego departamentu. A teraz konkurs unieważniono. Bo, jak tłumaczono, nie było dobrych kandydatów. A dlaczego? Bo poważni kandydaci wiedzą, że decyduje ocena polityczna, więc nie mają zamiaru narażać swego prestiżu. Ciekawe, czy minister wie, że w ten sposób cierpi jego prestiż? Niewybranie dyrektora jednego z najważniejszych departamentów wpisuje się w pewien trend, który w MSZ można zaobserwować. Otóż trend ten polega na tym, że ważne decyzje merytoryczne odkładane są na później. Elementem tego było masowe przedłużanie kadencji ambasadorom na rok następny. I to nawet tym, którzy już dawno powinni wrócić. Przykładem niech będzie Wilno i ambasador Janusz Skolimowski, któremu znów przedłużono pobyt. Znaczy się, Litwa nie jest ważnym krajem dla Polski… Oficjalnie epidemię przedłużeń tłumaczy się tym, że będziemy mieli prezydencję, więc to wymaga doświadczonych szefów placówek, a nie takich, którzy się wdrażają. Nieoficjalnie puszcza się oko, tłumacząc: po co nam przepychanki z prezydentem Kaczyńskim? Ale przecież widać gołym okiem, że w wielkim stopniu zaniechania to efekt krótkiej ławki kandydatów i braku pomysłu, skąd ich wziąć. Bierze się zatem z przypadku – ambasadorem w Mołdawii ma być Bogumił Luft, ni to dyplomata, ni to dziennikarz, który wcześniej był ambasadorem w Rumunii. I który zapisał się w pamięci MSZ nie merytorycznymi dokonaniami, lecz różnymi obyczajowymi historiami. Do Włoch na stanowisko konsula wysłano z kolei człowieka, którego kilka lat temu, gdy jeszcze był członkiem naszej misji przy Watykanie, rzymska policja zgarnęła za jazdę po pijanemu. Wjechał, zdaje się, w autobus. Później miał kłopoty alkoholowe na innych placówkach. To co, ktoś liczy na cudowne otrzeźwienie? Za to w centrali pojawił się Maciej Górski, były ambasador we Włoszech i w Atenach, wiceminister obrony w rządzie SLD. Jest on pełnomocnikiem ministra, który ma załatwiać Polakom stanowiska w organizacjach międzynarodowych. Kręcą ludzie z zazdrością głowami: co ten Sikorski wymyślił? Jedna kolacja wystarczyła, by w człowieka, którego MSZ wysłało na emeryturę, od nowa zainwestował? Tak mu uwierzył? Jeżeli tak, to – panowie – przed Górskim czapki z głów. Umiejętności ma – robotę sobie załatwił. Attaché Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint