Znowu mieliśmy aferę. Tym razem z okręgiem kaliningradzkim, w którym gazeta “Washington Times” wypatrzyła rosyjskie rakiety z głowicami jądrowymi. Te informacje poruszyły naszych polityków: m.in. ministra obrony i niektórych posłów z sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, którzy chcieli pisać listy do Dumy i żądać międzynarodowych inspekcji. Mówiono też o nadzwyczajnej sesji rządu. W całej sprawie najlepiej zachował się minister Bartoszewski, który powiedział, że nie będzie zajmował się tym, co jakaś trzeciorzędna gazeta napisała. I słusznie. Bo, rzeczywiście, “Washington Times”, w przeciwieństwie do “Washington Post”, jest pismem pośledniej jakości, której właścicielem jest wielebny Moon. Po drugie, nawet zakładając, że informacja o rakietach była pewna, to nie tak te sprawy się załatwia. Są ku temu odpowiednie mechanizmy konsultacji – z sojusznikami w NATO oraz z Rosją – i trzeba je wykorzystywać. Skądinąd zresztą wiadomo, że Amerykanie byli bardzo niezadowoleni z egzaltowanej reakcji polskich polityków. Oczywiście, nie wszystkich, bo minister Bartoszewski zachował się tu z klasą. Jeżeli już tak chwalimy szefa MSZ, to dorzućmy mu jeszcze jeden laur. Otóż tydzień temu pisaliśmy, jak oceniał w radiu działania polskiej dyplomacji w roku 2000. W takich ocenach najciekawsze jest to, o czym minister nie powiedział, albo powiedział półgębkiem. No więc, dodajmy, minister nie wygłaszał peanów na cześć Międzynarodowej Konferencji Państw Demokratycznych, która odbyła się w czerwcu w Warszawie, i którą Bronisław Geremek kończył swoje ministrowanie. I miał rację. Bo już same kryteria, według których zapraszano jej uczestników, narobiły sporo kwasów. Bo zaproszono Kuwejt, ale nie Singapur. Nie zaproszono też Kazachstanu, który oficjalnie w tej sprawie protestował. Rodzajem protestu była też ranga poszczególnych delegacji. Na przykład rosyjskiej, na której czele stał nawet nie wiceminister, ale dyrektor departamentu. Albo zachowanie delegacji, na przykład francuskiej, która odmówiła podpisania końcowej deklaracji. Z perspektywy kilku miesięcy widać, że konferencja naszej dyplomacji nie pomogła. Cóż, z reguły tak wychodzi, kiedy instytucje państwowe biorą się za rzeczy przynależne organizacjom pozarządowym. Koniec laurek, przejdźmy do rzeczy ciekawszych. Otóż po MSZ-ecie poszła wieść, że jednak prezydent nie zgodził się na to, by ambasadorem w Rzymie został Michał Radlicki. Zdaniem prezydenta, obecny ambasador pracuje dobrze, nie ma więc po co go odwoływać. A jeżeli Radlicki tak marzy o Italii, to może wyjechać do Mediolanu, na stanowisko Konsula Generalnego. Czy wyjedzie? Podobno Radlicki uważa, że to jest za niska placówka, z drugiej strony, dyrektor Departamentu Konsularnego, Andrzej Kremer, widział w tym miejscu kogo innego. Kremer sam zresztą jest w podobnej sytuacji – czeka na niego Hamburg, gdzie ma być Konsulem Generalnym, ale on jeszcze nie wyjeżdża, jest w Warszawie i się rozgląda, bo może trafi się coś lepszego. Ma nerwy ze stali. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint