Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Tydzień temu pisaliśmy, jak to ambasador RP w Japonii, Jerzy Pomianowski, zapraszał głównego księgowego ambasady do boksowania. Ambasador trenuje sporty walki, jest prezesem Polskiej Federacji Aikido, więc pewnie tu czuł swoją przewagę. No, ciekawe co by zrobił, gdyby firmy japońskie, którym ambasada zalegała (bądź zalega) z pieniędzmi, przystały na taką formę rozwiązywania sporów? A przedstawicielstwo III RP cieszy się wśród japońskich firm nie najlepszą reputacją. Rzecz bowiem w tym, że podczas budowy ambasady Jerzy Pomianowski zamawiał wyposażenie, meble etc., nie licząc się z kosztami, a potem zwlekał z regulowaniem rachunków. Więc japońskie firmy przedłużały termin płatności; rachunki, które miały być regulowane w maju, płacone były w sierpniu albo w ogóle. Albo też ambasador proponował firmie zwrot kupionego (i używanego) urządzenia (tak było z serwerem) i zamianę na tańszy. Było tak, że księgowy biegał do ambasadora, prosząc o wydanie polecenia służbowego uregulowania faktur, bo lecą odsetki karne. Na co słyszał w odpowiedzi: „Mnie tu już nie ma, ja jadę na urlop”. Tak kształtuje się opinia o kraju. Gdy w maju Pomianowski otwierał nową ambasadę, na uroczystość przybyło około 250 (z 400 zaproszonych) gości, ale tylko czterech ambasadorów: Rosji, Białorusi, Kazachstanu i Uzbekistanu. Podczas uroczystości wyświetlono film (o ambasadorze) oraz zapowiedziano, że nowa ambasada będzie aspirować do roli „centrum kultury polskiej i europejskiej w Tokio”. To jest, niestety, nierealne, bo ambasador ma słabe notowania zarówno w korpusie, jak i wśród japońskich polityków. Za słabo zna angielski, by wdawać się w skomplikowane rozważania, poza tym nie preferuje tzw. poważnych tematów. Na spotkaniu z wysokim urzędnikiem Agencji Obrony mówił o… zjawisku prostytucji w Japonii, więc później na spotkania z udziałem tego polityka już go nie zapraszano. Efekty słabej pozycji ambasadora są namacalne: para cesarska w czasie swego pobytu w Europie nie zahaczyła o Polskę. Minister spraw zagranicznych, pani Tanaka, jadąc na szczyt G7 do Genui, odwiedziła Belgrad i Pragę, ale ominęła Warszawę. Pół roku wcześniej jej poprzednik, pan Kono, był w Sztokholmie i w Moskwie, ale nie w Warszawie. Tak naprawdę ostatnim politykiem japońskim wysokiego szczebla, który bawił z krótką wizytą w Polsce, był ówczesny szef MSZ, pan Ikeda. Było to w lipcu 1997 r. Wizyty tej Pomianowski nie przygotowywał, bo do Tokio przyjechał na przełomie maja i czerwca 1997 r. Niechęć do przygotowywania ważnych wizyt o mało nie skończyła się skandalem. Otóż jesienią 1997 r. w Japonii był prezydent Aleksander Kwaśniewski. Miało to miejsce zaraz po zwycięstwie wyborczym AWS, więc Pomianowski zdjął ze ściany w swym gabinecie portret prezydenta. A potem hamował wszelkie przygotowania do tej wizyty, bo „jest dużo czasu i wszystko się może zdarzyć”. Nic się nie zdarzyło, wizyta prezydenta się udała – ale dlatego że jeden z naszych dyplomatów przygotowywał ją… potajemnie. Konspiracja górą? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 36/2001

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché