Okazuje się, że przymiarki do tego, kto ma zostać ambasadorem w Japonii, jeszcze trwają. I że MSZ wciąż szuka jak najlepszego kandydata na Tokio. Już wydawało się, że zostanie nim Bogusław Pindur z Uniwersytetu Warszawskiego, ale ktoś zwrócił uwagę na to, że wprawdzie jest japonistą i kultura Kraju Kwitnącej Wiśni jest mu bliska, ale nie jest to fachowiec od spraw wielkiej polityki i gospodarki. Nadszedł więc taki moment, że propozycję zostania ambasadorem w Tokio złożono Sławomirowi Cytryckiemu, który jeszcze niedawno, za czasów Marka Belki, był podsekretarzem stanu w Kancelarii Premiera. I odgrywał tam nieocenioną rolę – zajmował się m.in. sprawami zachodnich firm funkcjonujących w Polsce. Przyjmował prezesów wielkich koncernów, wysłuchiwał ich żalów, jeśli trzeba – pchał jakieś sprawy. Więc taki człowiek – ze znajomością świata gospodarki i z koneksjami politycznymi – wydawał się świetnym kandydatem. Ale cóż, Cytrycki nie zdecydował się na Tokio. Przynajmniej jednak otworzył kierunek poszukiwań – na ludzi czujących sprawy biznesu, nie tylko teoretycznie, ale również praktycznie. Poszukiwania poszukiwaniami, równie ważne jest, że do kraju wreszcie wraca obecny ambasador w Japonii, Jerzy Pomianowski. No i teraz postawmy pytanie: jakie stanowisko w centrali MSZ zostanie mu zaproponowane? Może coś w biurze administracyjnym, bo przecież ma doświadczenie w kupowaniu mebli? Tylko wówczas ministerstwo mogłoby się nie pozbierać z budżetem. Więc proponujemy klasycznie – archiwum. Zresztą nie tylko Pomianowski wraca do kraju. Misję kończy również Maciej Kozłowski, ambasador w Izraelu. To będzie ciekawe, kto zostanie posłany na jego miejsce. Ŕ propos powrotów: przez MSZ przetoczyła się radosna wiadomość, że z placówki w Rzymie ma zostać odwołany Michał Radlicki, który – gdy był jeszcze dyrektorem generalnym – podejmował decyzję w sprawie budowy gmachu ambasady w Berlinie, a raczej w sprawie jej projektu. Wiadomość była radosna, ale żywot miała krótki. Szybko ją dementowano, że Radlicki jest nie do ruszenia, bo w Polsce bronią go bardzo mocarni ludzie. Więc unijna kolonia w Rzymie dalej będzie kwitła. PS Paru panów z zielonej służby wypiło toast na okoliczność tego, że Janusz Omietański nie został ambasadorem. Tak to już jest, że jedna służba zazdrości drugiej i na głowie staje, by utrącić jej ludzi. A wojsku nie podobało się, że ambasadorami mogą zostawać ludzie od Siemiątkowskiego. No tak, tylko że to wszystko ma drugą stronę medalu – w MSZ do dziś straszy duch Jana Majewskiego, wiceministra, pułkownika WSW, który za zasługi dla PRL, a potem Krzysztofa Skubiszewskiego, pojechał jako chargé d’affaires do Pakistanu. I zepsuł, jeśli chodzi o naszą „eskę”, wszystko, co było do zepsucia – i w Pakistanie, i w Indiach, które zaczęły kupować czołgi na Ukrainie. Parę tysięcy ludzi straciło wtedy pracę. Tyle kosztują kraj niewłaściwi ludzie na niewłaściwym miejscu. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint