Znów wróciła sprawa budowy ambasady RP w Berlinie. Ale tym razem chyba po raz ostatni. Otóż prokuratura umorzyła śledztwo, które prowadziła w tej sprawie. Tytułem przypomnienia: budowa nawet nie ruszyła, a MSZ wydało na nią 17 mln zł. Te pieniądze poszły na rachunek pracowni architektonicznej, która przygotowała projekt budynku, a potem go parokrotnie przerabiała. Co oczywiście zaowocowało dodatkowym aneksem, znacznie podwyższającym cenę projektu. W efekcie MSZ dostało projekt, który nie nadawał się do realizacji – bo Polska nie potrzebowała (i nie potrzebuje) tak wielkiej ambasady w Niemczech, nie stać nas na jej wybudowanie, a także nie stać na utrzymanie (koszty sprzątania i mycia szyb, bo budynek był szklany, ogrzewania, bo projekt zakładał olbrzymie powierzchnie biurowe oraz długie ciągi komunikacyjne). Co więcej, projektu nie zatwierdził Senat Berlina, bo nie uwzględniał miejscowych warunków zabudowy… W dziedzinie budowy ambasady MSZ osiągnęło więc mistrzostwo świata – wydało 17 mln na niepotrzebny projekt. A teraz okazało się, że winnych nie ma, bo prokuratura umorzyła śledztwo. Co ciekawe, w tym umorzeniu napisano, że śledztwo może być wznowione, jeżeli budowa ambasady nie ruszy i w centrum Berlina nadal polską wizytówką będą ruiny starego budynku… W MSZ wyliczają teraz nazwiska tych, którym za sprawą umorzenia się upiekło. Pierwszym beneficjentem jest tu na pewno Michał Radlicki, obecny ambasador w Rzymie, za czasów Bronisława Geremka i Władysława Bartoszewskiego dyrektor generalny w MSZ. A wcześniej asystent Geremka. To on podpisywał aneksy z architektami i de facto nadzorował prace projektowe. W MSZ obstawiano nawet, że kto jak kto, ale Radlicki prokuratorskiego śledztwa nie przetrwa. Tym bardziej że przyjeżdżał do Warszawy na przesłuchanie. A tu proszę, przetrwał. Jak to wszystko wytłumaczyć? Pobłażliwością polskiej Temidy? Wielkim szczęściem Radlickiego? Czy tym, że publicznymi pieniędzmi można gospodarować bardziej swobodnie niż jakimikolwiek innymi? Jeden przyjaciel Bronisława Geremka ma powody do zadowolenia, a drugi wprost przeciwnie. Otóż wracać będzie z RPA do Polski Krzysztof Śliwiński. MSZ nie przedłużyło mu pobytu na placówce. I teraz pytanie – dlaczego? Ludzie dobrze poinformowani odpowiadają krótko: Śliwiński miał marny urobek jako ambasador, więcej można było dowiedzieć się z prasy i Internetu niż z informacji, które przesyłał do Warszawy. Działalność placówki oceniano jako iluzoryczną. Ambasador może więc nie śledził zbyt dokładnie sytuacji w swoim kraju, za to dużo podróżował, także po krajach sąsiednich. I to tak, że w centrali o wyjazdach nie wiedziano. Ambasador znikał na parę dni, nie tylko nie pytając centrali o zgodę, ale nawet jej nie informując o czymkolwiek, po czym okazywało się, że podróżował po Botswanie… Cóż, jest w MSZ grupa ludzi, którzy wyjazdy na placówkę traktują jako całkowicie zasłużoną synekurę i korzystają z przyjemności, które przyniósł im los. Ale dlaczego za nasze pieniądze? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint