No to stało się, już wiadomo, kto będzie ambasadorem w Kanadzie. Rywalizację tę wygrał Piotr Ogrodziński, dyrektor Departamentu Ameryki. Nie ma co się rozwodzić, pisaliśmy już o tym. Teraz ciekawe jest co innego – kto zastąpi Ogrodzińskiego w centrali, no i jakie stanowisko w Warszawie dostanie dotychczasowy ambasador w Kanadzie, wielki miłośnik whisky, Paweł Dobrowolski. Sprawa ambasadora w Kanadzie została już rozstrzygnięta, za to nie wiadomo, kto za pół roku pojedzie do Pekinu. Tutaj wciąż obowiązuje zasada: powinien to być ekonomista, w średnim wieku, mający dobre przełożenie na sfery rządowe w Warszawie. Rzecz jest prosta – chodzi o człowieka, który chociażby w części zlikwidowałby nasz deficyt handlowy z Chinami. No a żeby tam się z nim liczyli, musi mieć dobre kontakty tutaj. Ale czy taki człowiek jest? Na razie nie ma, więc giełda kwitnie. Już przebiegły przez nią nazwiska dwóch posłów SLD – Piotra Gadzinowskiego i Jana Chaładaja. Jednak obaj zaprzeczyli, twierdząc, że kariera dyplomatyczna ich nie interesuje. W takim razie wciąż mówi się o Zdzisławie Góralczyku, byłym ambasadorze, który w Chinach spędził ponad 20 lat. Ale skończył on 65 lat, a ludzi w tym wieku Włodzimierz Cimoszewicz na placówki nie wysyła… Więc Góralczyk lansuje nową opcję – proponuje, że pojedzie do Chin na dwa lata, żeby przekazać swoje guangxi (kontakty, koneksje) komuś młodszemu. Bo jego koledzy ze studiów, a studiował ekonomię handlu zagranicznego na Uniwersytecie Pekińskim, to tzw. czwarta młoda generacja przywódców chińskich, która teraz zajmuje ministerialne stanowiska. No, zobaczymy czy te argumenty przekonają. Bo na razie ta czwarta młoda generacja traktuje Polskę obojętnie i na czas przyszły niedokonany przełożono (oficjalnie z powodów technicznych) wizytę premiera Millera w Chinach. Zamiast tam pojedzie on w połowie kwietnia do Japonii i Wietnamu. Wizyta premiera w Chinach nie doszła do skutku i możemy zastanawiać się, czy to dobrze, czy to źle, natomiast żadnego zastanawiania się nie ma w przypadku rezygnacji z innego przedsięwzięcia. Otóż od paru miesięcy MSZ żyło sprawą wynajęcia na czas olimpiady w Atenach jednego z tamtejszych klubów sportowych, w którym prowadzono by tzw. Dom Polski (co reklamowano zresztą jako wielką okazję). Teoretycznie wyglądało to na świetny pomysł, mamy olimpiadę, turystów, miejscowych i siedzibę, gdzie można prezentować medalistów, no i kraj ich pochodzenia. Ale gdy zaczęto się przymierzać do sprawy, wyszły dziwne rzeczy. Najpierw cena, która oscylowała wokół miliona euro. Szybko okazało się, że nie ma kto jej zapłacić. Bo wycofała się PAIiIZ, potem Instytut Adama Mickiewicza, a potem Polska Izba Turystyki i PKOl. Obiekty na promocję Polski miałoby wynajmować MSZ, jakby nie było innych instytucji! Potem były śmieszne rzeczy związane z samym wynajmowaniem. Najpierw za te pieniądze miał być cały klub, później okazało się, że tylko jego część. Bez ubezpieczenia. Więc MSZ z takiej okazji zrezygnowało. Trochę szkoda, bo byłoby z czego się pośmiać… Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint