Zbliżają się święta, Nowy Rok, no i jeden z pracowników MSZ sentymentalnie, acz zgryźliwie zauważył, że takich MSZ-etowskich wigilii jak za nieboszczki komuny już nie ma i nie będzie. Mamy inne czasy. 20 lat temu ludzie pracowali przy otwartych pokojach, wciąż ktoś do kogoś wpadał, przeskakiwało się z piętra na piętro, przesiadywało w stołówce. A dziś? Między piętrami stoją szklane drzwi, które można otworzyć tylko kartą magnetyczną (komputer wszystko rejestruje), ludzie pracują w zamkniętych pokojach, cisza i puste korytarze. Kiedyś to się świętowało – wyjazdy, przyjazdy, awanse, imieniny, śledzika, jajeczko… Kwitło życie towarzyskie. A dziś? Ludzie nawet się nie znają, nikt się nie kwapi do wędrówek po gmachu. Jak coś świętują (lub obgadują), to w małych grupkach, na mieście, w pubach. No, czasami ma to swoje dobre strony, bo można spotkać ciekawych ludzi… Jeden z pracowników MSZ nie tak dawno przyuważył Stanisława Komorowskiego w… Sejmie. Lekko go zatkało: co robi dyrektor Departamentu Azji i Oceanii w gmachu przy ul. Wiejskiej? Ale później spostrzegł, że dyrektor skierował kroki do pokoju Platformy Obywatelskiej. Znaczy się, był w sprawach służby… To jest zachowanie racjonalne, parę miesięcy temu, gdy w Warszawie mieliśmy konferencję ambasadorów RP, całe grupy ambasadorów sondowały polityczne możliwości. Takie jest życie, „rok kulawej kaczki”, w który wchodzimy, ma swoje prawa. Bardziej w tym wszystkim dziwne jest, że Komorowski miał w ogóle czas bywać w Sejmie, bo po objęciu stanowiska dyrektora dostał listę państw azjatyckich, które ma odwiedzić w ramach konsultacji, no i więcej go nie ma w Warszawie, niż jest. W MSZ tłumaczą to dwojako. Pierwsze tłumaczenie jest z natury dobrodusznych. Ponieważ dyrektor niejednokrotnie dawał do zrozumienia, że Azja mało go interesuje i że wolałby kierować Departamentem Europy, ktoś na górze doszedł do wniosku, że powinien ją polubić. Polubić można zaś dopiero wtedy, gdy się pozna. Więc ma jeździć, ma poznawać, a sympatia przyjdzie sama. Drugie tłumaczenie jest z gruntu makiawelicznych – szefowie dyrektora, nie ufając jego umiejętnościom, wolą, by przebywał w szerokim świecie, a departamentem kierował jego zastępca. Ten zastępca to Tomasz Łukaszuk, przedstawiciel grona „wybijających się czterdziestolatków”. Łukaszuk jest zawodowym dyplomatą, skończył MGIMO, tam nauczył się regionu, języka indonezyjskiego, jawajskiego, o tych banalnych typu rosyjski czy angielski nie mówiąc. Był też w Indonezji na placówce, ostatnio jako zastępca ambasadora. Jego żona z kolei zajmowała się w ambasadzie sprawami kultury. Teraz pracuje w centrali, ale już za parę tygodni ma ją opuścić. Łukaszuk będzie bowiem nowym ambasadorem w Indonezji. Wybór to oczywisty, kto ten kraj zna lepiej. Ale nasuwa się przy tej okazji pytanie: kto go w centrali zastąpi? I czy Komorowski do tego czasu na tyle polubi region, że będzie mógł kierować departamentem bez podpórki? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint