Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Czy życie na placówce jest wspaniałe? Trzeba trafu, że na korytarzu spotkało się trzech dyplomatów, którzy akurat przyjechali do kraju, więc wymienili doświadczenia. Tzn. ponarzekali. Na brak pieniędzy. Jest jakaś przesada w zadekretowanym oszczędzaniu, ludzi pracujących w ambasadach to męczy. Bo męczy sytuacja, kiedy wydzielane są ołówki i papier do drukarek, ściśle limitowane są rozmowy, trzeba się tłumaczyć, która rozmowa jest prywatna, a która służbowa. Cóż, takimi ruchami budżetu się nie uratuje, to pozorne oszczędności, które przede wszystkim zniechęcają do jakiejkolwiek roboty. Z drugiej strony, centrala domaga się, by placówka była dynamiczna, organizowała imprezy, przyjmowała gości. Piękne to marzenia – tylko że bez pieniędzy tego wszystkiego się nie zrobi. Na to nakładają się niesnaski związane z uposażeniem na placówkach. Czasy, kiedy cztery lata na placówce dawały finansowy oddech, przeszły do historii. Teraz jest inny przelicznik, wiele zaoszczędzić się nie da. Zwłaszcza gdy na placówce nie ma pracy dla żony dyplomaty… Nikogo więc już nie dziwi, że ktoś nie chce wyjechać za granicę. I to nie tylko dlatego, że ma swoje konie (jak jedna pani dyrektor) i nie ma ochoty ich opuszczać. Poza zmianą przelicznika na postrzeganie zagranicznych pensji wpłynęły jeszcze dwa czynniki. Pierwszy to ubruttowienie zarobków – teoretycznie na placówkach pensje zostały podniesione, ale ponieważ odciągany jest od nich podatek (tego kiedyś nie było), dla wielu była to obniżka. Drugi czynnik jest zupełnie świeżej daty – otóż minister obrony podniósł zarobki swoim podwładnym. Nawet – jak meldują z placówek – do 20%. Więc attaché wojskowy dostaje prawie tyle co ambasador. A pracownik attachatu tyle co I sekretarz ambasady. No, tego cywile zdzierżyć nie mogą, żółć ich zalewa. Czy to wszystko oznacza, że MSZ jest źle traktowane w budżecie? Ludzie w centrali twierdzą, że nie. Po prostu pieniądze idą na inne sprawy. Zwiększył się np. fundusz przeznaczony na wynajem mieszkań i rezydencji dla naszych dyplomatów (to zresztą temat na osobną opowieść), no i przeznacza się pieniądze na organizowanie ważnych uroczystości, takich jak 25. rocznica „Solidarności”. Pełnomocnikiem ministra spraw zagranicznych do organizowania rocznicy jest Ryszard Schnepf, były ambasador w Urugwaju i Kostaryce, były dyrektor departamentu zagranicznego w kancelarii premiera Buzka. W MSZ ludzie mówią, że dostał on spory budżet, bo to wszystko ma być zorganizowane na tip top. Inni z kolei mówią, że Schnepf narzeka, że nie ma ludzi, gabinetów, sekretarek, no i pieniędzy na etaty. I że jest „mało przekonywająco umocowany” (bo któż się liczy z pełnomocnikiem?). Ponieważ Polsce najlepiej wychodzi celebrowanie rocznic, proponujemy, żeby mistrz rocznicowej solidarnościowej ceremonii otrzymał przynajmniej nominację na wiceministra. Z sekretarkami i specjalnym departamentem ku temu. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2005, 2005

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché