Czas przedświąteczny minął nam na przeglądaniu poczty. Dostaliśmy m.in. ciekawą informację dotyczącą opisywanej tydzień temu wizyty Jana Rokity, a cztery lata temu – Leszka Millera. Gwoli przypomnienia: Rokita był w Paryżu na zaproszenie francuskiego MSZ, a ambasador Jan Tombiński nie odstępował go ani o krok. Był jego kierowcą, tłumaczem, przewodnikiem, zabawiaczem itd., itp. Dla świata był nieobecny. Tymczasem cztery lata temu w podobnej roli, jako lider opozycji i przyszły premier, w Paryżu bawił Leszek Miller. Także na zaproszenie szefa francuskiego MSZ. Wówczas ambasada RP przywitała go lodem. Nikt po niego z ambasady nie jeździł, nikt go do ambasady nie zapraszał. „To jest prywatna wizyta, nam nic do tego”, mówił ówczesny ambasador… Jan Tombiński. Tak oto czarno na białym mamy dowód na apolityczność polskich placówek i to, czym różni się administracja „swoja” od „obcej”. Na pociechę Millerowi niech zostanie fakt, że cztery lata temu przyjmowali go prezydent Chirac i premier Jospin. Natomiast dziś Rokita, jako dowód swojej ważności podaje, że koktajl z okazji jego wizyty wydał minister rolnictwa. No to sobie pogadali. Przez tłumacza. I teraz pytanie za pięć punktów: dlaczego akurat minister rolnictwa? Czy dlatego, że lubi Wojciecha Olejniczaka, więc Polska dobrze mu się kojarzy, czy też dlatego, że dobrze zna ambasadora? Wieści nadeszły też z dalekiej Azji. Otóż w połowie marca odbyła się tam, konkretnie w New Delhi, narada ambasadorów krajów regionu – Azji, Australii i Oceanii, w sumie 17. Narada trwała dwa bite dni, każdy ambasador mógł się nagadać, ile chciał. Więc obecni na spotkaniu przedstawiciele MSZ – wiceminister Bogusław Zaleski i dyrektor departamentu Azji i Pacyfiku, Stanisław Komorowski – aż pękali z zadowolenia. I klepali po plecach ambasadora Krzysztofa Majkę, który spotkanie zorganizował, że aż dudniło. Majka zresztą grał na spotkaniu rolę gwiazdy, i to nie tylko dlatego, że był jego gospodarzem, ale także dlatego, że zwierzchnicy stale go komplementowali. Tak oto w dalekich Indiach mieliśmy piękny obrazek – SLD-owski wiceminister, AWS-owski ambasador (Majka, zanim został ambasadorem w New Delhi, był senatorem z ramienia AWS), no i unijny dyrektor departamentu – w najlepszej komitywie. Ale clou spotkania było co innego. Otóż ambasadorowie z ciekawością przyglądali się dyrektorowi Komorowskiemu, który parę miesięcy temu objął departament, mocno przy tym narzekając, jaka to krzywda go spotkała (bo wolał Europę). Tymczasem Komorowski wszystkich powalił na plecy (tak mówią też w centrali). Bo wygłosił spicz, w którym stwierdził, że nieprawdą jest, że czuje się nieszczęśliwy z powodu bycia dyrektorem tego departamentu. I że lubi swoją pracę, no i lubi słuchać ambasadorów i ich opinii. I tym ich wziął. Syn marnotrawny. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint