Tytułowy bohater jest byłym żołnierzem marines, który po zakończeniu służby został płatnym mordercą. Oczywiście ma swój kodeks honorowy i „eliminuje” tylko tych, których uważa za zło wcielone. Choć zlecenia przyjmuje niejednokrotnie od różnych typków spod ciemnej gwiazdy. Jest znakomity w swoim fachu, na koncie ma 19 przeprowadzonych perfekcyjnie zabójstw, przed nim dwudzieste. Liczy na to, że ostatnie. Billy marzy o czymś w rodzaju luksusowej emerytury, podczas której będzie się wylegiwał i czytał francuskie powieści, a także napisze własną – taki jest w każdym razie plan. Dwudzieste zlecenie Billy’ego jest warte 1,5 miliona dolarów i przychodzi o pochodzącego z las Vegas Nicka Majariana. Billy ma świadomość, że w tym biznesie tzw. ostatnie zlecenie lubi się wykrzaczyć. Z takiej perspektywy prowadzona jest narracja. Billy pojawia się więc w maleńkim miasteczku, w którym będzie czekać na ekstradycję swojego nowego celu. Umiejętnie wtapia się w społeczność, podając się za poszukującego weny twórczej początkującego pisarza – ku własnemu zaskoczeniu wena się pojawia i Billy zaczyna pisać własną powieść, tworząc coś na kształt układanki z elementów swojego bardzo ciekawego życia. Przyglądając się im na kolejnych stronicach, zaczyna dostrzegać rzeczy, których zdawał się wcześniej nie zauważać. Przypadki przestają wyglądać przypadkowo, w dodatku nagle i to nowe zlecenie przybiera nieco innych kształtów. No więc wiadomo, że ostatnie zlecenie nie potoczy się zgodnie z – wydawałoby się – perfekcyjnym planem. Tzn. cel zostanie trafiony, ale problem pojawi się przy ucieczce. Ale za to pojawi się pomoc z dość nieoczekiwanej strony. Tylko teraz pytanie – znów kwestia przypadku, czy może część przemyślanego planu. Tylko czyjego planu…
Tej powieści chyba jest najbliżej do „Misery” czy „Lśnienia”. Jest fenomenalnie skonstruowany główny bohater, tutaj ktoś na kształt Clinta Eastwooda z jego wartościami, zasadami i determinacją w dążeniu do celu… Choć tutaj to ktoś, kto w sumie jest mordercą, ale takim ze swoim kodeksem – umówmy się, że właśnie takich bohaterów czytelnicy kochają najbardziej. To ktoś, kto tęskni za stabilnym i moralnym światem i sprawiedliwością. I wymierzy ją, na swych zasadach oczywiście.
Warsztatowo – wiadomo – King w najlepszym wydaniu.
* * *
„Billy Summers” – fragment
– Kiedy zadzwoniłem do twojego człowieka, Bucky’ego, powiedział, że chcesz przejść na emeryturę.
– Myślę o tym. Długo robię w tej branży. Za długo.
– Święta prawda. Ile właściwie masz lat?
– Czterdzieści cztery.
– Robisz to od czasu, kiedy zrzuciłeś mundur?
– Mniej więcej. – Jest prawie pewien, że Nick to wszystko wie.
– Ilu ich w sumie było?
Billy wzrusza ramionami.
– Nie bardzo pamiętam. – Było ich siedemnastu. Osiemnastu, licząc pierwszego, tego z ręką w gipsie.
– Bucky mówił, że za porządne pieniądze być może dasz się namówić na jeszcze jednego.
Czeka, aż Billy zapyta o szczegóły. Billy milczy, więc Nick mówi dalej.
– Pieniądze za tego są bardzo porządne. Załatwisz to i będziesz mógł resztę życia spędzić w ciepłych krajach. Popijać piñe colady w hamaku. – Znów prezentuje ten swój szeroki uśmiech. – Dwa miliony. Pół bańki z góry, reszta po wykonaniu zadania.
Billy reaguje gwizdnięciem, które nie jest elementem odgrywanej przez niego roli, czy raczej, jak sam to w duchu nazywa, jego „głupawego ja”, maski, którą okazuje typom pokroju Nicka, Franka i Pauliego. To jak pas bezpieczeństwa. Używasz go nie dlatego, że spodziewasz się kraksy, lecz dlatego, że nigdy nie wiesz, kto lub co nagle wyskoczy zza szczytu wzniesienia prosto na ciebie. Tak samo jest na drodze życia, którą ludzie jeżdżą jak im się żywnie podoba, czasem pędzą pod prąd na autostradzie.
– Dlaczego aż tyle? – Do tej pory nigdy nie dostał więcej niż siedemdziesiąt patoli za robotę. – Nie chodzi o polityka, co? Bo takich zleceń nie biorę.
– A gdzie tam.
– To zły człowiek?
Nick śmieje się, kręci głową i patrzy na Billy’ego z autentyczną sympatią.
– Zawsze o to pytasz.
Billy potakuje.
Głupawe ja to może i ściema, ale prawdą jest, że Billy przyjmuje zlecenia tylko na złych ludzi. Dzięki temu dobrze sypia. Zarabia na życie pracą dla złych ludzi, jasne, że tak, ale nie widzi w tym dylematu natury moralnej. Jeśli chcą mu płacić za zabijanie innych złych ludzi, proszę bardzo. W gruncie rzeczy uważa się za śmieciarza z bronią w ręku.
– To bardzo zły człowiek.
– Okej…
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy