Coraz bardziej niejednoznaczna – taka jest dziś populacja USA Na wyniki ubiegłorocznego spisu powszechnego komentatorzy polityczni, naukowcy akademiccy i dziennikarze czekali prawdopodobnie w większym napięciu niż na ostateczny rezultat wyścigu o prezydenturę. Koniec końców decyzja o wyborze nowej (lub utrzymaniu starej) głowy państwa często ma konsekwencje tymczasowe, z punktu widzenia zwłaszcza nauki kompletnie nietrwałe, rzadko też tak naprawdę wpływa głęboko na strukturę społeczeństwa lub ogólne jego postawy. A nawet jeśli tak się dzieje, to zmianę widać najczęściej po dłuższym czasie. Spis powszechny jest pod tym względem narzędziem całkowicie odmiennej wagi. Przeprowadza się go raz na dekadę, co samo w sobie potęguje jego wymowę. Bierze się w nim pod uwagę ogromną liczbę różnych cech społeczeństwa, często odzwierciedlanych później w preferencjach wyborczych. To spis powszechny daje bliższą, choć oczywiście wciąż niekompletną, odpowiedź na pytanie, kim są dzisiaj Amerykanie: jako naród, jako społeczeństwo, ale również jako jednostki. Nic dziwnego, że po upublicznieniu kluczowych danych po obu stronach polityczno-medialnej barykady podniósł się krzyk. U liberałów był to najczęściej krzyk radości, u konserwatystów bicie na alarm. Wszystko z powodu płynącego z badania wniosku, nawet jeśli bardzo uproszczonego, że zwiększa się multietniczność amerykańskiego społeczeństwa. Na prawicy, firmowanej logiem Fox News i kilkoma twarzami wiodących republikańskich kongresmenów, rozpaczano, że gwałtownie spada odsetek obywateli USA identyfikujących się jako biali. Chociaż nadal matematycznie stanowią oni ponad połowę mieszkańców kraju – 57,8% – widać w tej w grupie wyraźną tendencję spadkową. Co więcej, wydarzyło się to po raz pierwszy w historii przeprowadzania spisów powszechnych, a więc od 1790 r. Oczywiście w tym miejscu należy przypomnieć, że przez zdecydowaną większość tego okresu w spisie nie uwzględniano ani członków plemion indiańskich, ani czarnoskórych Amerykanów, bo nie byli oni obywatelami kraju, niemniej jednak nawet już po zdobyczach rewolucji lat 60. i 70. biali zawsze rośli liczbowo dzięki imigracji i sile przyrostu naturalnego. Teraz jest ich mniej, co na konserwatywnej scenie komentatorskiej przyjęto jako zwiastun rychłej zagłady. Tucker Carlson, jeden z głównych publicystów Fox News, posunął się do odkrycia w tym teorii spiskowej, uznając na wizji, że wzrost niebiałej populacji to celowe działanie obecnej i poprzednich administracji Partii Demokratycznej, która w tych osobach widzi szansę na zwiększenie swojej bazy wyborców. Z kolei Newt Gingrich, były republikański przewodniczący Izby Reprezentantów i wciąż jeden z najbardziej wpływowych polityków prawicy, wyższe niż poprzednio odsetki czarnoskórych i Latynosów w amerykańskiej populacji uznał za zagrożenie dla tradycji całego narodu. Jego zdaniem ludzie ci „nie wiedzą nic o amerykańskiej historii i zwyczajach”, a nawet, co dość intrygujące, o zasadzie praworządności. Do kraju ściąga ich „antyamerykańska lewica”, która chce przy ich pomocy „utopić klasycznych Amerykanów”, mówił na antenie Fox Business. Nie trzeba być obeznanym z metodami badań socjologicznych, by w tej ostatniej wypowiedzi Gingricha doszukać się mowy symbolicznej. „Klasyczny” w tym kontekście oznacza bowiem po prostu „biały”. Z kolei wśród polityków Partii Demokratycznej, zwłaszcza tych, którzy sami mają mieszane pochodzenie etniczne, zapanowała euforia. Gwiazdy lewego skrzydła partii, z Alexandrią Ocasio-Cortez i Ilhan Omar na czele, podkreślały, że amerykański naród zmienia twarz, co musi znaleźć odzwierciedlenie w krajowej polityce. Czas najwyższy, by decyzje zapadające w Kongresie brały pod uwagę współczesną różnorodność elektoratu. Przede wszystkim jednak apelowały o porzucenie szkodliwych i nieprzystających już do rzeczywistości kategorii, takich jak „elektoraty mniejszości etnicznych”, głównie z powodu ich własnej interpretacji tego samego argumentu, który siał panikę na prawicy – że biała większość w Ameryce za chwilę stanie się kategorią co najwyżej historyczną. Jak to jednak często bywa w przypadku skomplikowanych badań socjologicznych i demograficznych, rzeczywistość jest znacznie bardziej złożona. Wykracza poza zwykły podział na białych i niebiałych, głównie z tego powodu, że w ten binarny podział nie chcą się wpisywać sami Amerykanie. Najważniejszym wnioskiem z ubiegłorocznego spisu powszechnego, przynajmniej w kategoriach etnicznych, jest bowiem znaczący wzrost odsetka mieszkańców USA, którzy identyfikują się jako należący do więcej niż jednej grupy etnicznej. Innymi słowy, osób, które