Operacja szczęki odmieniła los Justyny ze wsi Zięby. Ale czy wystarczy dobrej woli chirurgów, aby pomóc innym? Przypadek Justyny Staruch stał się głośny w kraju, gdy 23-letnia dziewczyna spod Górowa Iławeckiego pomyślnie przeszła operację wszczepienia implantów stawów skroniowo-żuchwowych. Operację przeprowadziła dr Anna Bromirska-Małyszko, ordynator chirurgii szczękowej w szpitalu miejskim w Olsztynie. Media otrąbiły sukces, dodając, że olsztyńscy chirurdzy podarowali Justynie nową twarz, choć nie udało się to specjalistom w Warszawie ani nawet w Ameryce. Jak zwykle było to jakieś uproszczenie, ale na pewno po raz pierwszy w Polsce udało się wszczepić implanty równocześnie z obu stron szczęki. Wcześniej robił to prof. Hubert Wanyura ze Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus w Warszawie, ale tylko jednostronnie. – Przeprowadziłem już trzy takie operacje, ale oczywiście pogratulowałem pani doktor z Olsztyna, bo rozgłos wokół jej sukcesu bardzo się przyda w dalszym leczeniu tego typu przypadków – mówi prof. Wanyura, konsultant krajowy w chirurgii szczękowo-twarzowej. Zakrywała brodę szalikiem Justyna mieszka w małej wsi Zięby nieopodal granicy polsko-rosyjskiej, w województwie warmińsko-mazurskim. Jej rodzice prowadzą 17-hektarowe gospodarstwo, starając się utrzymać dom i trójkę dzieci. Najstarsza Justyna urodziła się z uszkodzonymi stawami skroniowo-żuchwowymi. – Nawet tego nie zauważyłam, a odkryli to lekarze podczas kolejnego pobytu w szpitalu – wspomina Genowefa Staruch, mama Justyny. Nie wiedziała, co z tym zrobić, tymczasem stawy sztywniały, żuchwa nie mogła się wykształcić i twarz dziecka nabierała ptasiego wyglądu, jakby nie miało brody. Polscy lekarze rozkładali ręce. Na ratunek pospieszyła kuzynka z Chicago. Dzięki niej w tamtejszym szpitalu chirurdzy dwukrotnie – i to za darmo – przeprowadzili operację, trochę wydłużyli Justynie żuchwę, ale stawy znów się zrastały, a broda cofała. Na implanty było za wcześnie, bo kości dziecka rosły tak jak cały organizm. – Drugą operację pamiętam, bo miałam ponad pięć lat. Wtedy uświadomiłam sobie, że jestem jakaś inna – wspomina Justyna. W miarę upływu lat jej życie stawało się koszmarem. Nie mogła otworzyć ust ani się uśmiechać, przełykała tylko płyny i przetarte jedzenie, z trudem mówiła przez zaciśnięte zęby, których nie mogła normalnie umyć, więc się psuły. Ważyła 42 kg. Na wsi do jej wyglądu się przyzwyczaili, ale kiedy poszła do szkoły w sąsiedniej wiosce, powitały ją złośliwe chichoty. Z czasem uczniowie przywykli, zwłaszcza że Justyna w nauce dawała sobie radę. Potem poszła do liceum z ukraińskim językiem nauczania w Górowie Iławeckim. – Jako dziecko z mieszanego małżeństwa miałam do wyboru liceum polskie i ukraińskie, ale w tym drugim odczułam więcej tolerancji – wyznaje. Jednak i tam widziała najpierw zdziwione miny i słyszała szydercze komentarze. Po kilku tygodniach przestała być sensacją, przynajmniej do początku kolejnego roku szkolnego, gdy przyszły nowe roczniki. Gorzej było, kiedy wychodziła poza mury szkoły i wracała autobusem do domu, bo wstydziła się mieszkać w internacie. Albo gdy jechała do innego miasta. Wówczas zasłaniała twarz szalikiem. Płakała, że nie może iść z koleżankami na dyskotekę, ale zawsze wierzyła, że kiedyś stanie się jedną z nich, dziewczyną z normalną twarzą. Dałam jej nadzieję Justyna liczyła na postęp w polskiej medycynie. Gdy była w ostatniej klasie licealnej, miejscowy stomatolog dał jej namiary na oddział chirurgii szczękowej w klinice wojskowej w Warszawie. Jednak przeprowadzona tam operacja zakończyła się fiaskiem. – Tamtejsi lekarze przyjęli niesłuszną koncepcję – kwituje ten temat dr Anna Bromirska-Małyszko. Kiedy zimą 2011 r. zjawiła się u niej Justyna, nawet taką specjalistkę zaskoczył widok dziewczyny. – Roniąc łzy, opowiedziała mi swoją historię i błagalnie patrzyła w oczy, jakby łapała się ostatniej deski ratunku. Nie obiecałam jej niczego, ale dałam nadzieję. Tak zniekształcona twarz nieczęsto się zdarza, więc było to dla mnie prawdziwe wyzwanie – wspomina ordynator chirurgii szczękowej olsztyńskiego szpitala. Jej zawód jest jednocześnie jej pasją, więc śledzi na bieżąco literaturę światową i wiedziała, że Justynie można pomóc. Co prawda, wymagało to trudu i poświęcenia, ale gra była warta świeczki. Przestudiowała podobne przypadki na świecie, przeanalizowała metody i doszła do wniosku, że skuteczne może być tylko obustronne
Tagi:
Marek Książek