Tomasz Sakiewicz chce wydać nowy dziennik na rynku, na którym nie udało się to nikomu od ośmiu lat Na rynku prasowym, na którym wszystkim rok w rok spada, czasem nawet po 10%, zapowiedź wydania nowego dziennika brzmi wyjątkowo buńczucznie. – Z punktu widzenia pluralizmu na rynku każda nowa inicjatywa jest potrzebna. Niestety rynek potem lubi je brutalnie weryfikować – mówi Maciej Hoffman z Izby Wydawców Prasy. – Taki dziennik, zanim pozyska reklamy, musi się utrzymać ze sprzedaży, więc potrzebny jest spory kapitał, żeby to się zakręciło – dodaje. Tomasz Sakiewicz, naczelny „Gazety Polskiej”, zapowiada, że gdyby miał 100 mln zł, toby ruszył z nowym przedsięwzięciem już teraz. Podobno „kilkadziesiąt osób” już pracuje nad nowym projektem. Jednak dotychczas na tym rynku poległo wielu dysponujących znacznie większym kapitałem niż 100 mln. Nie udało się Agorze, kiedy startowała z „Nowym Dniem”. Axel Springer poddał „Dziennik” po trzech latach, choć była to nowoczesna gazeta. Widząc to, Michał Sołowow również zrezygnował z posiadania własnego tytułu. Przypuśćmy jednak, że pod Grzegorzem Hajdarowiczem, nowym właścicielem, „Rzeczpospolita” straci pazur i zacznie rozpływać się w niebycie. Teoretycznie powstanie wtedy do zagospodarowania nisza, w której mogłaby się zmieścić „Rzepa” bis. Nowy dziennik, jeśli ma być drugą „Rzeczpospolitą”, nie może więc wciąż pisać o Smoleńsku. Taki tytuł nie znajdzie nabywców, bo ci już mają prasową przystań – „Gazetę Polską”. „Rzepa 2.0” musi zaoferować znacznie więcej. – „Rzepa” ma dobry sport, dobrą kulturę, dobre strony kolorowe; oferuje kilka segmentów tematycznych i nie zaspokaja wyłącznie potrzeb informacyjnych. Stali czytelnicy „Rzepy” dostają codziennie porządny kawał „mięsa”, który nowa inicjatywa musiałaby dostarczyć – bo ileż można czytać samą publicystykę? To może być dobre dla tygodnika, ale dla dziennika to może być za mało – mówi Hoffman. 100 milionów wydatków Na co konkretnie trzeba wydać te 100 baniek, tworząc od podstaw nową gazetę? Przede wszystkim na dobry zespół redakcyjny. Nie można postawić na żółtodziobów, potrzeba rzemieślników z doświadczeniem. Tylko tacy dadzą gwarancję porządnych treści, które ludzie zechcą kupić. Ale to dopiero połowa redakcji. Kiedy biorą państwo do ręki gazetę, proszę zwrócić uwagę na stopkę redakcyjną. Dziennikarze zajmują w niej połowę miejsca, czasem nawet mniej. Resztę stanowi skład, czyli ludzie, na monitorach których powstanie gazeta. Graficy przygotowujący ilustracje. Fotoedytorzy, którzy odpowiadają za dobór zdjęć, i fotoreporterzy, którzy je robią. A także korekta czuwająca nad tym, aby pisane w pośpiechu teksty przypominały współczesną polszczyznę. Do tego dział reklamowy, od którego obrotności zależy, czy nowy tytuł będzie samowystarczalny finansowo. Żeby więc w ogóle zacząć wydawać jakikolwiek dziennik, trzeba zatrudnić przynajmniej 50 osób. By myśleć o konkurowaniu z największymi – 100. Tych ludzi trzeba będzie teraz „wykarmić”. Założywszy, że średnie wynagrodzenie w branży wynosi 3-4 tys. zł, wyjdzie od 200 do 400 tys. zł miesięcznie. Za 100 mln można zatem utrzymać sporą grupę ludzi na przyzwoitym poziomie przez długi czas, nawet jeśli nic nie robią. Mamy już zespół, teraz trzeba go posadzić. Pracownicy muszą dostać jakieś biurka, muszą gdzieś się spotykać na kolegiach. Gdzieś muszą urzędować szefowie działów. Ilekolwiek by się mówiło o pracy zdalnej, są takie działy redakcyjne, w których bliskość kolegi okazuje się niezastąpiona. Centrala nowego dziennika prawdopodobnie mieściłaby się w Warszawie, czego z oczywistych względów nie sposób uniknąć. Nowy wydawca ma spory budżet, ale pewnie nie będzie chciał budować siedziby gazety od podstaw. „Rzeczpospolita” i „Wyborcza” mają ten komfort, że mieszkają u siebie, „Polska The Times” wynajmuje. Podobną drogą pewnie zechciałaby pójść nowa gazeta. Dane „w oparciu o typowe wyjściowe warunki najmu na rynku warszawskim, bez uwzględnienia upustów” przygotowała dla „Przeglądu” Aleksandra Rafałowska, starsza negocjatorka z działu powierzchni biurowych Cushman&Wakefield. Za „wyjściowe warunki” przyjęliśmy mieszaną powierzchnię, zarówno otwartą, jak i zamkniętą (trzeba pomieścić kierownictwo). Do tego sala konferencyjna – zespół musi odbywać kolegia. Dorzuciliśmy nawet rest room, w którym odpoczywaliby zmęczeni dziennikarze. W centrum
Tagi:
Kuba Kapiszewski