Nowy kij

Gdy chce się psa uderzyć, kij zawsze się znajdzie – mówi przysłowie. Jednym z najczęściej dzisiaj okładanych kijami psów w europejskiej debacie społecznej jest „państwo opiekuńcze”. Jest to zresztą dokładnie to samo państwo, które łączy się z okresem „trzydziestu wspaniałych lat”(glorious thirty) Europy Zachodniej, obejmujących czas od zakończenia II wojny światowej aż do połowy lat 70., oznaczających dobrobyt i bezpieczeństwo. Nagle jednak „państwo opiekuńcze” okazało się za drogie, zbyt ociężałe, zbyt mało atrakcyjne dla wielkich korporacji, aby wreszcie, już po upadku muru berlińskiego, uznać je za skazane na zagładę. Nie ma wątpliwości, że debata o „państwie opiekuńczym” jest najważniejszą debatą polityczną współczesnej Europy, zarówno w wymiarze społecznym, jak i międzynarodowym. Bo przecież nic innego jak właśnie taki lub inny model „państwa opiekuńczego” z jednej, a „społeczeństwo konkurencyjne” (competitive society) z drugiej strony różnią obecnie Europę i Amerykę. Europa, jak dotąd przynajmniej, tym się różni od Ameryki, że ciągle jeszcze jest mniej lub bardziej „socjalna”, a nie tylko „konkurencyjna”. Dlatego więc ze szczególną grozą przeczytałem w „Gazecie Wyborczej” (9-10.07) esej Adama Krzemińskiego „Gorliwi grabieżcy Hitlera”, w którym autor zatrąca również o współczesną literaturę niemiecką, dotyczącą „państwa opiekuńczego”, którego Niemcy były dotąd jednym z najsilniejszych bastionów. Krzemiński wie o Niemczech wszystko, czyta wszystko, rozumie chyba też wszystko. Pisze więc, że obecnie w Niemczech pojawiają się gęsto zarówno książkowe, jak i prasowe publikacje, które przekonują, że „państwo opiekuńcze”, a więc rozbudowujące instytucje ochrony socjalnej i tworzące w ten sposób „wspólnotę narodową”, jest w istocie wynalazkiem Hitlera i hitleryzmu, co gorsza zaś cała wojenna grabież majątku zamordowanego narodu żydowskiego służyła przede wszystkim temu, aby utrzymywać hitlerowskie państwo opiekuńcze. Jest to nowy, wyjątkowo sękaty kij do walenia psa. Podobno – a wierzę Krzemińskiemu – nawet wytworni pisarze i intelektualiści, jak najbardziej antyhitlerowscy, kierują obecnie apele do rządu Schrödera, aby zlikwidował wreszcie owe resztki niemieckiego „państwa socjalnego” jako ponurą spuściznę po Hitlerze i nazistowskim ludobójstwie. Pomysł jest chwytliwy, czy zaś prawdziwy, to inna sprawa. Można by bowiem powiedzieć, że także ideę ubezpieczeń społecznych wymyślił i wprowadził w życie Bismarck, a więc likwidując ubezpieczenia, pozbylibyśmy się cienia „żelaznego kanclerza”. Można by się też zastanawiać, czy idea „państwa opiekuńczego” nie narodziła się naprawdę – i paradoksalnie – w Ameryce, w formie New Dealu. Można by wreszcie spytać, z czego finansowane było „państwo opiekuńcze” w powojennej Anglii czy we Francji, które nie korzystały z wojennej grabieży Holokaustu. Ale przecież wszystko to razem pokazuje jedynie, jak ważną kwestią jest obecnie właśnie „państwo opiekuńcze” i jak potężne są siły zamierzające je dobić. Zygmunt Bauman w swojej książce o Europie twierdzi, że „państwo opiekuńcze” było wypracowaną przez „trzydzieści wspaniałych lat” odpowiedzią starego kontynentu na trzy wyzwania: własną krwawą historię najnowszą, wojowniczość i potęgę amerykańskiego supermocarstwa oraz utratę indywidualnego bezpieczeństwa, jaką z natury rzeczy niesie ze sobą kapitalizm. „Państwo opiekuńcze – pisze – to znaczy państwo oferujące wszystkim obywatelom powszechne i finansowane ze wspólnych pieniędzy ubezpieczenie od – nieuniknionych w kapitalistycznym systemie gospodarczym – szkód ponoszonych przez jednostki i grupy zawodowe; państwo mierzące jakość tego ubezpieczenia poziomem swoich najsłabszych i najbardziej poszkodowanych obywateli”. Nie trzeba tłumaczyć, dlaczego takie państwo jest dziś fatalnie niewygodne nie tylko dla globalistycznego kapitału, lecz także dla rodzimych rządów i kapitalistów. Jak bowiem wyglądałaby na przykład polska transformacja mierzona nie tylko poziomem PKB, ale „poziomem najsłabszych i najbardziej poszkodowanych obywateli”? Ale nie w tym rzecz. Zwracając bowiem uwagę – obłudnie, jak sądzę – na rzekomo hitlerowskie pochodzenie „państwa opiekuńczego”, niemieccy autorzy tej tezy, wspominani przez Krzemińskiego, zatrącają mimowolnie o strunę całkiem aktualną. Chodzi po prostu o to, że w sytuacji, kiedy lewica polityczna, jak działo się to w Niemczech przedhitlerowskich, nie była w stanie uporać się ani z bezrobociem, ani z inflacją, ani z bezpieczeństwem socjalnym, ciężar tych wyzwań wzięli na siebie naziści. I wystawili za to społeczeństwu stosowny rachunek, którym w wypadku Niemiec był współudział w masowej zbrodni. Także dzisiaj niemiecka socjaldemokracja

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 29/2005

Kategorie: Felietony