Bez kompromisowego rozwiązania konfliktu na Bliskim Wschodzie źródła terroryzmu nie wyschną Mało znane perskie przysłowie mówi: „Czterech rzeczy mamy więcej, niż sądzimy – wrogów, długów, lat i przewinień”. Parafrazując tę maksymę, można dziś dodać piąty element – „obawy”. Obaw i niepewności mamy więcej niż kiedyś, nadziei jakby mniej. I to nie tylko ze względu na wydarzenia z 11 września br. i ich reperkusje, które sprawiają, że niemało osób wprost lęka się wybuchu trzeciej wojny światowej. Generalnie kończący się rok – pierwszy w tym stuleciu i tysiącleciu – nie był za dobry dla ludzkości. Trwały i zaostrzały się stare konflikty, powstawały nowe, a globalna kampania przeciwko terroryzmowi – mimo upadku anachronicznego rządu talibów w Kabulu – musi być rozciągnięta na długie lata. Czy następna batalia rozegra się wokół Somalii, Iraku czy innego państwa, nie ma to już zasadniczego znaczenia. Jedno jest pewne: bez pokojowego, kompromisowego rozwiązania konfliktu na Bliskim Wschodzie (izraelsko-palestyńskiego i szerzej izraelsko-arabskiego), rozpalonego od ponad półwiecza, źródła terroryzmu nie wyschną. Co więcej, bez poprawy sytuacji społeczno-ekonomicznej w skali międzynarodowej, bez tego, co nazywamy globalizacją postępu, walka z terroryzmem nie będzie w pełni skuteczna. W strefie Sahelu, w Bangladeszu czy Brazylii miliony ludzi nie mogą umierać z głodu, a gdzie indziej nadwyżki żywności być niszczone. Muszą znaleźć się pieniądze płynące z najbogatszych państw świata i największych koncernów na zwalczanie na masową skalę analfabetyzmu, AIDS i innych chorób, na zagwarantowanie stałego dostępu do zdrowej wody pitnej miliardom osób, które są tego pozbawione. W tym też kontekście szczególnie niepokoją negatywne tendencje gospodarcze w skali makro, które ujawniły się już przed atakami na Nowy Jork i Waszyngton, a naturalnie po nich dodatkowo pogłębiły się, i to nie tylko w takich sektorach jak ubezpieczeniowy, komunikacyjny (zawłaszcza lotniczy) czy turystyczny. Oby nie pojawiła się recesja na globalną skalę, co nie jest do końca wykluczone mimo dość optymistycznej prognozy Międzynarodowego Funduszu Walutowego na przyszły rok, zakładającej 2,4-procentowe tempo wzrostu gospodarczego dla całej planety. Zaryzykowałbym tezę, iż powstaje właśnie teraz nowy kształt i porządek świata. Taki, w którym wyżej wspomniane kwestie wysuną się zdecydowanie na plan pierwszy. Gdzie imperatywem stanie się umiejętność prowadzenia dialogu międzyetnicznego i międzykulturowego, międzyreligijnego i wzrost cywilizacyjnego. Bez tego dojdzie np. do nowych wojen na Bałkanach, a było ich przecież aż pięć w ciągu ostatniej dekady. Funkcjonowanie systemu Talibanu stanowiło też zresztą również sprawę kulturową. Czy nowy ład globalny będzie oznaczał również zmieniony układ w świecie? Niełatwo prognozować, ale wydaje się, iż dominacja USA utrzyma się przez najbliższe ćwierćwiecze. Wyraźnie wzrasta rola Chin, które – po niewykluczonym zjednoczeniu z Tajwanem – mogą w końcu stulecia stać się drugim głównym mocarstwem. Niewiadomą pozostaje Rosja, której obecne kierownictwo – co napawa optymizmem – wygląda na zdeterminowane w doprowadzeniu do modernizacji swego kraju i utrwaleniu nowej jakości współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. Rosja demokratyczna, o wydajnej gospodarce, nigdy nie będzie groźna dla sąsiadów czy świata. Może nią być jedynie Rosja pogrążona w chaosie, której potęga wynikałaby tylko z arsenału nuklearnego. Ogromne rozwijające się, ponadmilionowe Indie, których znaczenie za kilka dekad może być większe od Japonii. Niestety zmarginalizowana pozostaje 900-milionowa Afryka. Co do naszego kontynentu, to tylko powiększona (m.in. o Polskę) Unia Europejska jest w stanie stawić efektywnie czoła nowym wyzwaniom i nie pozostawać przy tym w tyle za amerykańskim i azjatycko-pacyficznym centrum cywilizacyjnym. W pojedynkę nawet Niemcy, Francja czy Wielka Brytana nie byłyby do tego zdolne. Bez wątpienia w nowych warunkach Polsce z jednej strony, trudniej będzie pokonywać wewnętrzne trudności (widmo globalnej recesji), a z drugiej – łatwiej (perspektywa rychłej integracji z Unią Europejską). Polacy powinni też bardziej niż dotąd pamiętać o świecie zewnętrznym, o tym, że wraz z całą sześciomiliardową populacją Ziemi płyniemy na jednej łódce – albo pomyślnie dotrzemy do celu, albo utoniemy. Równocześnie warto dokładać wszelkich starań, aby nigdzie – także u nas – nie sprawdziło się afgańskie powiedzenie: „Ja i mój brat jesteśmy przeciw kuzynowi, a my trzej stoimy razem przeciw reszcie świata…”. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Tadeusz Iwiński