Numer bałtycki

Numer bałtycki

Owszem, podczas przymusowej domówki niektórzy czekali na otwarcie kasyn. Ale nieliczna grupka czuła się osierocona po zamknięciu księgarni Tajne Komplety. Niepokojąco wyglądały ciemne witryny w Rynku, książki na wystawie, pusta kanapa. Wreszcie kasa, przy której zwykle wymieniano najlepsze plotki w mieście. Fanatycy przychodzili do księgarni na nielegalu. Próbowali namierzyć sprzedawców przez telefon albo czaili się na któregoś z księgarzy przed budynkiem, żeby wcisnąć się niepostrzeżenie do środka. Niektórzy mówili, że przyszli po maseczki – i byli gotowi codziennie kupować maseczkę z wierszem – byleby wciągnąć charakterystyczny zapach papieru, przysnąć w którymś z foteli albo wynieść książkę. Gdzie się podziały głodne duchy, które przychodziły do księgarni codziennie i np. siadały na kanapie o godz. 12.00, żeby wstać z niej o 18.00? Albo ci, co grali w remika przy stoliku pod oknem? Albo czytali gazetę przy legendarnym, odbierającym oddech, cappuccino? Raz na jakiś czas w sieci pojawiało się zdjęcie jednej czy drugiej osoby przyklejonej do szyby. Poszarzała twarz, podkrążone oczy. Nostalgia. Czekano także na bałtycki numer czasopisma „Cegła”. W jaki sposób wydawca pisma wykona zapowiadaną od dawna okładkę z wody? Czy pobierze ją z morza, czy po prostu pokręci się nocą przy fosie i napełni wiadra wrocławskim szlamem pełnym kaczych piór i petów umajonych szminką? Uważni dostrzegli, że w okolicach maja na facebookowej stronie księgarni Tajne Komplety pojawił się film, na którym red. Karol Pęcherz, fioletowy z zimna, w zbryzganych falą podwiniętych dżinsach stoi w Bałtyku i nabiera wody do baniaka. Raz na jakiś czas wrzaśnie (przez huk przebija się „wa” lub „kur”), podskoczy, ale walczy dzielnie. Poza tym po mieście rozniosła się plotka o rzekomej współpracy Karola (przy produkcji numeru bałtyckiego) z legendą wrocławskiego undergroundu – wybitnym artystą Jerzym Kosałką. Artysta ów zasłynął np. wystawianiem w gablotach własnych kamieni nerkowych. Można więc było wszystkiego po nim się spodziewać. Wreszcie zwolniono blokady i wszyscy od razu udali się do Tajnych Kompletów. W środku czekało nie tylko śmiertelnie niebezpieczne cappuccino i wydawnicze nowości (podwodne wydanie „Moby Dicka” z PIW i szalenie modny teraz Walser oraz przeżywająca zaskakujący renesans Ginczanka). Wewnątrz lśnił już bałtycki numer nieregularnika literackiego „Cegła” – oprawiony w wodę. Wzięłam od razu dwie „Cegły” – jedną z pływającymi w brokacie piankami przemysłowymi i kurpiowską wycinanką (obrus?). Drugą – pełną tajemniczych kryształów, które mrugały niebiesko, przemieszczały się w górę i w dół. Nie byłam w stanie kupić trzeciej „Cegły” – tej zaprojektowanej przez słynnego artystę Jerzego Kosałkę. Na (w?) okładce pływały białe dżdżownice. Martwe. – Martwe! – krzyknęłam, kiedy w księgarni Karol dał mi je do ręki. – Co się dziwisz, życie jest… – i tu przemycił kilka cytatów (m.in. z „Moby Dicka”, Walsera i Ginczanki). Uwikłana w refleksje na temat przemijania, z sercem wykolejonym przez hardcappuccino, z wodą bałtycką pod pachą, wyszłam na morowe powietrze Wrocławia. Już na zewnątrz zdałam sobie sprawę, że kupiłam też 20. biografię Ginczanki. I sama poczułam się jak 20. ekranizacja „Granicy” Zofii Nałkowskiej: trochę niepotrzebna, ale wciąż uparcie wracająca do źródeł. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 28/2020

Kategorie: Agnieszka Wolny-Hamkało