O bredzeniu

O bredzeniu

Czy warto przypominać słowa Mateusza Morawieckiego wypowiedziane w Krakowie w Święto Niepodległości? Wszak tyle odtąd się wydarzyło: podróże europejskie pana premiera, jego kolejne wystąpienia publiczne, jego wywiad dla „Le Figaro”… A jednak o tamtym powinniśmy pamiętać. Nieustannie. Premier mówił: „Musimy pozbyć się nawyku, który tłoczono nam do głowy prawie 300 lat, także w czasach już III Rzeczypospolitej. To nawyk pewnego rodzaju gorszości, że jesteśmy od innych gorsi”. Ciekawe. Polacy wielokrotnie zauważali u siebie wcale nie kompleks niższości, lecz przeciwnie: megalomanię narodową. A skąd te „prawie 300 lat”? Może chodziło o – dokonaną pod bagnetami rosyjskimi – elekcję króla Augusta III? Lecz przecież nawet wtedy polskiej szlachcie do głowy nie przyszło, by od kogokolwiek miała być gorsza. A premier czarował dalej: „Nas uczono, abyśmy słuchali innych. My chcemy w Polsce rządzić się po naszemu, po polsku”. To również ciekawe. Wszak (poza zaborcami, a i to nie zawsze) nikt nigdy czegoś takiego Polaków nie uczył. Choć i tak od dawna już słuchamy tych „innych”, to znaczy wsłuchujemy się w otaczający nas świat, bo nikt nie jest samotną wyspą. A i rządzimy się nie po polsku: 1050 lat temu przyjęliśmy chrześcijaństwo – wiarę wcale nie polską, nawet w swej genezie nie europejską. Po polsku tośmy się rządzili za Piasta. I dalej powiadał premier: „Chcemy pozbyć się tych nawyków odpowiedzialności przed innymi za nasze i nie nasze winy, odpowiadania przed innymi trybunałami. Jest tylko jeden jedyny trybunał, przed którym odpowiadamy. To trybunał naszej historii i naszej przeszłości”. Też ciekawe. I piękne. „Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna: tą rzeczą jest honor!”. Tak mówił minister Józef Beck w przededniu II wojny światowej. Dziś, w innym wystąpieniu, parę tygodni przed mową krakowską, premier Mateusz Morawiecki groził Europie III wojną światową. Historia się powtarza. Lecz zawsze jako farsa. „Elity tamtej Rzeczypospolitej, do 2015 r. – kontynuował – z krótkimi przerwami…”. A gdzież to te przerwy?! I czemu w liczbie mnogiej?! Dla pisowskiego premiera powinna istnieć tylko jedna „przerwa”: czas rządu Jana Olszewskiego! No ale nie darmo jest Morawiecki miękiszonem… Cóż jednak powiadał dalej? „Elity (…) najłagodniej powiem, że dbały przede wszystkim o siebie. (…) To jest ich główny grzech. Na pewno grzechem części z nich jest agenturalność”. Rozumiem, że elity, w imię dbałości o siebie, wprowadziły Polskę do NATO (bo o wrażej Unii Europejskiej taktownie nie wspomnę). Ale agenturalność? Hi, hi, takie oskarżenie akurat w ustach pisowca? Nie jestem pewien, czy autor wszystkich tych enuncjacji zasługuje na tytułowanie go premierem. Owszem, premierem jest on realnie, ale – jak widać i jak wiemy – niewiele z tego wynika. Może więc lepiej mówić: magister Morawiecki? Wszak jest on magistrem historii. Skoro jednak jego praca magisterska traktowała o działalności ojca, to może nie ma co się dziwić, że jego kompetencje są takie, jakie są. Już raz zresztą te historyczne dywagacje wywołały skandal międzynarodowy. Jak zatem mamy mówić? Przyjmijmy, że pan Mateusz. Komunistyczni rozmówcy z wydanych przed laty „Onych” Teresy Torańskiej też żyli w swojej bańce. A jednak, choć uważali PRL za zwieńczenie polskich dziejów, to przynajmniej nie twierdzili, że przedtem „Polski nie było”. Tymczasem pisowcy mówią tak nieustannie, bezpośrednio i pośrednio; w swej mowie krakowskiej pan Mateusz pokazał to raz jeszcze. Bo czy naprawdę można uważać, że przez „prawie 300 lat” Polacy nie rządzili się swymi prawami? Czy naprawdę nie istniała II Rzeczpospolita (bo o wrażej III RP równie taktownie nie wspomnę)? Znakiem rozpoznawczym pisowca jest pogarda dla polskiej państwowości. Nieraz o tym pisałem, podawałem cytaty, jednak gdyby ktoś uważał, że to mało, niech się pochyli nad mową krakowską. A jeśli i tego mało, niech każe któremuś pisowcowi wyrecytować hymn narodowy. Ten patriota utknie na pierwszej zwrotce. Pan Mateusz przegrał już kilka procesów o zniesławienie. Kto go dziś pozwie za „agenturalne elity”? Pan Mateusz przed półtora rokiem deklamował, że „już nie trzeba się bać wirusa, trzeba pójść na wybory, tłumnie”. Kto go pozwie za ludzkie tragedie? Ale bredzenie nie jest bezkarne. 300 lat? Może raczej 400 i powstałe w tym czasie powiedzenie „bredzi jak Piekarski na mękach”? Tymczasem już kilka lat

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 50/2021

Kategorie: Kraj