O co chodzi w ZUS-ie?
Prof. Gajek musiał odejść, bo dla zbyt wielu był niewygodny Niezwykły kontredans z odwoływaniem prezesa ZUS-u, zafundowany nam przez premiera Buzka, zakończył się w najmniej oczekiwany sposób. Gdzie dwoje się biło, tam trzecia – prezes Aleksandra Wiktorow – skorzystała. Można zaryzykować twierdzenie, że prezes Gajek padł pod naciskiem połączonych sił nieformalnej, ale zmierzającej do tego samego celu koalicji, w skład której wchodzili wiceminister Lewicka i wicepremier Komołowski, Rada Nadzorcza ZUS-u, firma Prokom komputeryzująca tę instytucję, otwarte fundusze emerytalne oraz bliżej nieokreślone grupy nacisku ze sfer naszego przemysłu. Dla całego tego grona wybitny profesor matematyki z Łodzi, który objął funkcję szefa ZUS-u po niesławnej pamięci prezesie Alocie, stał się szybko niewygodny, zwłaszcza że zbliżały się wybory parlamentarne. Data wagi politycznej Termin wyborów nie był jeszcze znany, gdy po raz kolejny przesuwano datę uruchomienia systemu informatycznego, mającego powiadamiać nas o stanie naszych indywidualnych kont. Ale ten kluczowy dla funkcjonowania całej reformy emerytalnej dzień zaczął szybko nabierać znaczenia politycznego. Oczywiście, z punktu widzenia przeciętnego zjadacza chleba to dokładnie wszystko jedno, czy ten mechanizm ruszy 1 września, czy 1 października, zwłaszcza że pełne wdrożenie systemu i doprowadzenie do tego, że każdy obywatel zostanie wreszcie poinformowany, ile ma na koncie emerytalnym, to proces długotrwały. Od samego początku komputeryzowania ZUS-u zakładano, że musi potrwać co najmniej rok. Byłoby jednak bardzo dobrze, gdyby tuż przed wyborami, gdy ważą się głosy kilkunastu procent niezdecydowanych, obecna ekipa mogła pochwalić się takim sukcesem. W opinii wicepremiera Komołowskiego i wiceminister Lewickiej, prezes Gajek gwarancji dotrzymania terminu nie dawał. On sam na temat przyśpieszenia, jakiego oczekiwała wiceminister Lewicka, mówił zresztą z przekąsem: “Przecież nie chodzi o to, żeby przed wyborami coś tam niezwykłego się wydarzyło, to sprawa drugorzędna dla ZUS-u”. Faktem jest, że prezes Gajek czynił dość mgliste wyjaśnienia na temat postępu nad pracami informatycznymi i nie podawał konkretnej daty. Jednak i pomysły wiceminister Lewickiej są mało konkretne, bo z samego ustalenia harmonogramów wdrażania prac oraz zapowiedzi, że należy się ich trzymać i zacząć podejmować decyzje, wynika niewiele. Konflikt osobowości Nie można dziś odpowiedzieć na pytanie, czy osoba Aleksandry Wiktorow gwarantuje przyśpieszenie prac, ale zawsze trudniej będzie już postawić rządowi zarzut, iż nie nic nie robił w celu naprawy sytuacji w ZUS-ie… Można też oczekiwać, że prezes Wiktorow będzie mniej niezależna niż prof. Gajek. A był to jeden z poważniejszych zarzutów ze strony resortu pracy. W opinii Ewy Lewickiej ZUS jest instytucją podległą resortowi pracy i mającą realizować jego politykę. To zaś oznacza, że powinien wykonywać pomysły rodzące się w ministerstwie. Tymczasem Gajek tego nie robił i – co gorsza – oświadczał, że niektóre z nich są nieprzemyślane i szkodliwe dla jego instytucji. Spór toczył się zwłaszcza o zróżnicowanie wysokości składek na ubezpieczenie od wypadków przy pracy i chorób zawodowych, pomysł bardzo mocno forsowany przez Ewę Lewicką. Koncepcja ta zakłada, że wpłaty na ten fundusz należy tak zróżnicować, by ci przedsiębiorcy, u których wypadków jest mniej, płacili mniejsze składki. Pomysłowi trudno odmówić logiki – jednak prezes Gajek uznał, że w gorącym okresie informatyzowania ZUS-u dokładanie nowych zadań jest niebezpieczne i zaprotestował. Mogłoby się bowiem okazać, że ustalenie, kto ile powinien płacić, będzie praktycznie niewykonalne. Ewa Lewicka uważa natomiast, że prezes “zachowywał się dość szokująco” wobec wicepremiera Komołowskiego, bo przez długie miesiące odmawiał nawet wyliczenia skutków finansowych tej koncepcji, przez co uniemożliwiał Radzie Ministrów jej rozpatrzenie. Gdy zaś wreszcie to uczynił, do Komitetu Społecznego RM przysłał opinię, iż nad projektem należy jeszcze pracować, co resort uznał za nieuzasadnioną i świadomą obstrukcję. Na spory merytoryczne między panem prezesem i panią wiceminister nałożył się też pewien konflikt charakterologiczny. Spokojny, nigdy nie podnoszący głosu, opanowany, nieco flegmatyczny i oszczędny w słowach profesor matematyki nie dogadywał się najlepiej z elokwentną Ewą Lewicką – choć przecież kiedyś blisko ze sobą współpracowali, a posłanka Anna Bańkowska uznała nawet, że był on “człowiekiem Ewy Lewickiej”. Ewa Lewicka miała po swojej stronie 15-osobową Radę