O hańbo – o wstydzie!

Tylko patrzeć, jak nadejdzie kolejna rocznica tragedii górników zabitych pod kopalnią Wujek. Cały nasz związek przeżył wówczas silny wstrząs, a sprawiedliwość nie została do tej pory wymierzona tym, co zabijali. Mam za sobą epizod górniczy w moim życiorysie i wszystko, co dotyczy górniczego stanu i losu, zawsze mnie porusza, choć od tamtych moich własnych przeżyć kopalnianych minęło ponad pół wieku. Śmierć górników przeżyłem nie tylko jako klęskę “Solidarności”, bo nie tworzyliśmy tego związku do walki na śmierć, ale dotknęła mnie ta tragedia, jakby się zdarzyła w moim domu. Cały związek był wtedy naszym wspólnym domem. W najczarniejszych przypuszczeniach nie mogliśmy przewidzieć, co się z nim w przyszłości stanie. Nie potrafiliśmy zmusić naszej wyobraźni do przypuszczenia, że z nas, czystych i wspaniałych bojowników z systemem totalitarnym, zrobi się kłębowisko prawicowych żmij, walczących przeciw sobie wszelkimi sposobami, o każdej porze historii. Teraz jednak “ideał sięgnął bruku”. Potężny, solidarnościowy, górniczy odłam związku, liczący ponad czterdzieści tysięcy ludzi mężnych i mocnych, nie wytrzymał zaduchu, jaki zapanował w tej wspólnocie i bierze się do opuszczenia NSZZ “Solidarność”. O hańbo, o wstydzie – górnicy opuszczają “Solidarność”. Do tego pan doprowadził, panie Marianie Krzaklewski. Pytają mnie czytelnicy w listach: “A nie wstyd panu tak jawnie przyznawać się do “Solidarności”, do tego, że był pan w jej władzach, gdy powstawała?”. Odpowiadam, oczywiście, iż nadal mimo wszystko jestem z tego, co robiłem, dumny, tyle że mi jest coraz bardziej gorzko, gdy słyszę to święte kiedyś dla milionów Polaków słowo – “Solidarność”. Jeśli czegoś należy się wstydzić, to raczej dziecinnej frazeologii, za pomocą której zwalczaliśmy i nadal to się czyni, nieboszczkę PRL. Miała być rzekomo tym najgorszym, co się mogło Polsce i Polakom zdarzyć. Uczeni ekonomiści i cała, coraz liczniejsza, “czerń” dziennikarska płodzili na tony akty oskarżenia, zaś politycy wszystkie własne błędy, czy wręcz idiotyzmy gospodarcze, jakich się masowo, od 10 lat, dopuszczali, wyjaśniali złym dziedzictwem przeszłości. Roztropniejsi ludzie nie dawali temu wiary, gdyż woleli zaufać własnej pamięci i sprawiedliwie rozliczać przeszłość. Smutne jest jednak to, że ze środowisk intelektualno-naukowych wychodziły bardzo rzadko i bardzo oględnie formułowane, rozsądne słowa prawdy o tym, jak było. Trudno się dziwić. Bronić PRL – to znaczyło skazać się na potępienie środowiska inteligenckiego, dobrowolnie uznać siebie samego za “komucha”, stać się, krótko mówiąc, zwierzyną łowną dla wszelkiej maści prawicy, która zdominowała media. Stworzono – i uczestniczyli w tym procederze nawet ludzie z pozoru przyzwoici – teorię “czarnej dziury”, jaką miał być rzekomo okres istnienia PRL. Urządza się nawet wystawy prezentujące różne technicznie prymitywne sprzęty codziennego użytku, a wspomniana już i groźna w działaniu dziennikarska “czerń” wypisywała na tym tle kilometry andronów na temat strasznego życia w owych latach. Jakoś nikt na tych wystawach nie umieszcza takiego rekwizytu świadczącego niezbicie o wredności PRL, jak te setki tysięcy dyplomów wyższych uczelni dzieci chłopskich i robotniczych, nie widać na nich makiet setek nowoczesnych zakładów przemysłowych, laboratoriów naukowych, nie widać setek fotografii zbudowanych w PRL-owskich stoczniach statków, pływających pod polską banderą, po raz pierwszy w historii w takiej ilości. Wystawy jednak nie mają mówić młodzieży prawdy o tamtych latach dźwigania kraju z dziejowego zacofania i zniszczeń najokrutniejszych z wojen. Mają pokazać, jak było strasznie. Nie ma natomiast wystawy ukazującej, co się stało z polską flotą, nie pokazuje się setek ruin fabryk jeszcze kilkanaście lat temu pracujących pełną parą i dających pracę milionom ludzi, dzisiaj okresowo lub trwale bezrobotnych. Na dobrą sprawę tylko pani Elżbieta Jaworowicz, wielka postać naszego rzetelnego dziennikarstwa, daje nam możność zobaczenia, co się stało z polskim przemysłem, z PGR-ami, z zamierającymi pracowniami naukowymi. Rzetelnych dziennikarzy i uczciwych oraz odważnych uczonych mamy jednak – sądząc po tym, co się publikuje – tyle, co kot napłakał. Pojawiły się ostatnio prace amerykańskiego uczonego, profesora Kazimierza Poznańskiego; pisuje z rzadka profesor Paweł Bożyk i kilku innych. Uczeni ci wskazują, nie za pomocą obelżywych słów, lecz posługując się statystykami porównawczymi, że jeśli kiedy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 49/2000

Kategorie: Felietony