O higienistach raz jeszcze

O higienistach raz jeszcze

Podczas wycieczek Weekend Clubu (w skrócie, co gorszyło w owych obyczajowo niewinnych czasach, WC) – była to taka nieformalna grupa wycieczkowo-dyskusyjna z lat 1964-1967, którą z łezką w oku wspominam – śpiewaliśmy nihilistyczną piosenkę, był to omal nasz hymn, całkowicie podówczas niecenzuralną: Przeżyliśmy już faszystów, Przeżyjemy komunistów… Ale zaraz potem następował refren: Źle było, źle będzie W Polsce zawsze i wszędzie. Niestety, ten refren właśnie był proroczy. Faszystom i komunistom rzeczywiście stawiliśmy czoła. Wobec agresji higienistów nie ma już jednak zmaltretowany naród sił, by porwać się raz jeszcze na barykady. Pisałem o tym już wielokrotnie, również na tych łamach. Najpierw, podług wszystkowiedzących medyków, wszelkim chorobom winien był onanizm, później znaleźli leworęczność, później papierosy. Nie wolno dzieciom w sklepikach szkolnych sprzedawać czipsów, bo powodują otyłość, i a contrario trzeba zabronić popularyzowania zbyt szczupłych modelek. Higienista wie, które biodro za duże, a które za małe. My ich słuchamy w pokorze, bo przecież rzekomo o nasze zdrowie chodzi, a wreszcie to marginalne sprawy. Higienistom to jednak nie wystarcza. Od rzemyczka do koniczka – jak mówi stare przysłowie. Dasz im palec, to chwycą za rękę. Nie chodzi im o miłość, sztukę, przyjaźń, szczęście, tylko by jelito grube było zdrowe. Jest to oczywiście jakaś koncepcja świata, tyle że nie moja i nie większości moich bliźnich. Z powodów higienicznych władze Paryża zakazały palenia w kominkach. Podług sondażu, 80,4% zainteresowanych („Le Parisien” z 2 grudnia) uważa to za absurd (te 19,6% pozostałych zwyczajnie kominków nie ma, więc głosuje na złość burżujom). A cóż to higienistów obchodzi? PROFESOR (wytłuszczenie moje), niezwykle kompetentny płucolog Michel Aubier, ordynator w paryskim szpitalu Bichat, stwierdza: „Duże cząstki dymu zatrzymują się w nosie i nie przenikają do dróg oddechowych, to właśnie te mniejsze są najbardziej niebezpieczne. Cząstki wydzielane przez spalanie drewna są mikroskopijne, mniejsze niż 2,5 mikrona. Kiedy się je wdycha, przenikają do pęcherzyków płucnych, powodując zapalenia i bronchity”. PROFESOR (wytłuszczenie moje) zapomniał jakby o fabrykach, samochodach, wyziewach z odpadków. Po onanistach i palaczach tytoniu znalazł sobie nowego wroga: kominkarzy. Pisał Ludwik Kondratowicz: …od świecy jarzącej Kominek światła i ciepła ma więcej. A kiedy buchnie, zahuczy, wystrzeli, Ludzie, chcąc nie chcąc, muszą być weseli… Żeby jeszcze wspomnieć Juliana Wieniawskiego: „Poczciwy bo też nasz kominek wioskowy. Żadne go kaloryfery Italii, żadne cheminées francuskie, żadne Germanii nie zastąpią piece. Smutno ci na sercu i umyśle, tęskno na duszy – powołaj kominek do życia, a on ci troskę i smutek, tęsknotę i zmorę rozpędzi. I kiedy przy trzasku olszyny różowe światło kominka ściany izdebki zarumieni, powraca życie, za którym goniłeś, powraca wesołość odbiegła, powraca myśl jasna…”. Specjalnie bym na ową wesołość i myśl jasną nie liczył, gdyż nasi higieniści wpatrzeni głupkowato w Zachód (vide papierosy) oglądania ognia pełzającego po gałęziach i kawałkach pniaka też ci wkrótce w Polsce zakażą. „Wśród spoczynku, przy kominku, Bajać będziem wiek”. Wincenty Pol, autor tych słów, miał to szczęście, że umarł w 1872 r., nie dożył więc dni triumfu medycyny. „Napił się dziaduś ciepłego winka, Gonił babusię wkoło kominka”. To też już przeszłość, tym bardziej że w grę może wchodzić molestowanie seksualne. Teraz porządna i świadoma rodzina w wigilijną noc zbierze się przed tak lekceważonym przez Wieniawskiego kaloryferem albo gustowną grzałką elektryczną i patrząc w nabrzmiewające czerwienią spirale aparatu, zaśpiewa kolędy. Niech się jednak nie łudzi zbyt długo tą chwilą familijnego wzruszenia. Przyjdą higieniści i powiedzą: marnujecie za dużo energii elektrycznej. A co? Nie wystarczy wam świeczka? Zresztą świeczka grozi spowodowaniem pożaru, przede wszystkim zaś wpatrywanie się w ogień, a może i żeberka kaloryferowe (wydzielają nadmiar ciepła), jest szkodliwe dla tęczówek, rogówek, twardówek, siatkówek i ocznych ciał szklistych. Jeden kaloryfer, jedna grzałka i od razu pięć chorób. Jest zaiste coś patetycznego w przekonaniu doktrynerów, że dla chronienia naszego zdrowia przed ewentualnymi ewentualnościami wolno im poświęcać nasze przyzwyczajenia, ulotne szczęścia, wesołość i myśl jasną. Obrzydliwi higieniści, w wyborze między radością życia a waszymi przestrogami wybieram radość. Wam zaś życzę nieskończenie wielu jałowych, impotenckich i nudnych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 51-52/2014

Kategorie: Felietony, Ludwik Stomma