O Jerzym Urbanie na osiemdziesiątkę

O Jerzym Urbanie na osiemdziesiątkę

Na początku lat 80. znajomi przysyłali mi do Paryża wycinki z prasy relacjonujące konferencje prasowe Jerzego Urbana. Mniejsza o ich intencje, w każdym razie uważali, iż rzecz jest na tyle ciekawa, że winienem z nią się zapoznać. Taka też była. Minęło circa 30 lat, czas wystarczający na niezacietrzewione spojrzenie z dystansu. Największym może szokiem i przyczyną mojego integralnego sprzeciwu wobec propagandy Edwarda Gierka było to, co wyczytałem w podziemnej „Czarnej księdze cenzury”. Okazało się, że w naszym świecie są zjawiska realnie wprawdzie istniejące, dotyczące zdrowia i bezpieczeństwa obywateli, odrzucone jednak w nicość i społeczną nieświadomość sekretarską decyzją. Nie chodziło nawet o jakiekolwiek spory ideowe czy herezje polityczne. O tych nawet nie warto wspominać. Cenzura zakazywała nawet napomknięcia o tym, że płytki pleksiglasowe są rakotwórcze, co jest więcej niż niewinnym przemilczeniem.Konferencje prasowe Jerzego Urbana tym się odznaczały, że dawał przestrzeń nieocenzurowanym faktom, nie zamiatał ich pod dywan. Dziennikarze zagraniczni byli zachwyceni. Jedni chcieli rzeczywiście o coś zapytać, drudzy byli szczęśliwi, że poprzez pytanie informują Polaków o kłopotliwych dla rządu zdarzeniach i stają się tubami „Solidarności”, za co uwielbiała ich ulica. To oczywiście było wpisane w koszta. Rzecz jasna, zdarzało się Urbanowi być manipulowanym, prowokować ponad skołatane nerwy społeczeństwa, co jest w jego charakterze, a nie zawsze było użyteczne, nie da się jednak zaprzeczyć, że na nic podobnego nie zdobył się nigdy żaden kraj tzw. demokracji ludowej. Sedno sprawy polegało bowiem na tym, że dyskutowano nagle o realiach, których za Gierka, unieważnionych przez cenzurę, po prostu by nie było, nie miały prawa ujrzeć światła dziennego. Toteż konferencje prasowe Jerzego Urbana, jakiekolwiek wzbudzały emocje, obiektywnie rozszerzały przestrzeń wolności. Kolejne pokolenia wychowywane na sloganach „Goebbels stanu wojennego” nie są już w stanie tego umieścić w kontekście i zrozumieć. Wtedy jednak świadomie czy podświadomie nienawiść opozycji do Urbana spowodowana była nie tyle treścią jego wypowiedzi, bo w końcu rzecznik rządu jest od tego, żeby bronić racji i stanowiska zwierzchników, ile jego inteligencją, a przede wszystkim faktem, że na Zachodzie odbierano sam fakt istnienia takich konferencji jako pozytywną nowość i otwarcie na wymianę poglądów, co było skandalem dla nieskalanie czarnej propagandy „Solidarności”.Potem założył Jerzy Urban pismo „Nie”. Spójrzmy znowu na kontekst historyczny. W schyłkowych latach Gierka było w Polsce, z czego zresztą ówczesna propaganda ogromnie się cieszyła,3 mln członków PZPR. Wliczając rodziny i pociotków, 15 mln – połowa narodu – spośród których związanych z partią ideowo był maleńki procent, należących ze względów czysto oportunistycznych zapewne znaczna większość, a na końcu znajdowała się niemała grupa tych, którzy uważali, że ich działania dla dobra kraju będą skuteczniejsze pod osłoną legitymacji. Okrągły Stół ocalił Polskę przed rozrachunkami siłowymi. Do głosu doszły jednak grupy, które w większości za czasów PRL nie miały jakoś odwagi stawiać czoła, więc teraz z neoficką gorliwością zaczęły przelicytowywać rzeczywistych autorów nowej Polski w antykomunizmie, rozliczeniach personalnych, dzikich lustracjach, przekształceniach symboli, plugawieniu przeszłości… Z PRL uczyniono czarną dziurę. Niebyt. Nie było nigdy zakończonych sukcesem starań o zwalczenie analfabetyzmu, industrializacji, włączenia chłopów w obieg kultury narodowej, osiągnięć nauki, polskiej szkoły filmowej, mistrzów plakatu, tłumaczeń literatury i naukowych prac obcojęzycznych, których liczba zdumiewała Zachód, wczasów pracowniczych, wakacji dla najuboższych dzieci, sukcesów sportowych. Nie, w audycji telewizyjnej pan Bronisław Wildstein na pytanie: „Czy było coś dobrego w PRL?” odpowiedział: „Nic!”. Połowa społeczeństwa wyrzucona została za burtę, a jej dokonania na śmietnik.W takiej właśnie sytuacji dziennik cotygodniowy „Nie” stanął okoniem. Był w tym momencie jeden przeciw wszystkim medialnym potęgom. Zwracał upodlanym ich godność. Przywracał 45 lat historii, zresztą wcale nie bezkrytycznie. Owszem, na schamienie życia politycznego odpowiedział swoistą radykalną brutalizacją języka. Tutaj już niech trybunał niebieski rozstrzyga, co jest bardziej perwersyjne: czy „nieczysta niewiasta” z wykwintnej eklezjonowomowy, czy „kurwa” po prostu. Tym bardziej że owe „nieczyste niewiasty” miłosierny dla bliźnich Kościół katolicki jednoznacznie potępia, a cyniczne pismo „Nie” nigdy kamieniem w „kurwy” nie rzuciło. Przy okazji wykryli

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 35/2013

Kategorie: Felietony, Ludwik Stomma