O „szkole polskiej” inaczej

O „szkole polskiej” inaczej

Liberum veto W tym roku mija 60. rocznica powołania łódzkiej Filmówki. To jest FAKT cokolwiek przemilczany. Nagłośniono natomiast 50. rocznicę „Kanału” Wajdy, uznanego za początek „szkoły polskiej”. Ta zaś według przyjętej definicji miałaby wygasać w latach 60. To już HIPOTEZA mocno dyskusyjna. Także dlatego, że przed „Kanałem” Wajda zrealizował „Pokolenie” (1954). Co ważniejsze, dopiero w latach 70., a nawet później, powstały wybitne filmy, w których twórcy wysnuwali wnioski z doświadczeń „czasów pogardy”. W 1970 r. wszedł na ekrany „Krajobraz po bitwie” Wajdy, oparty na opowiadaniu Tadeusza Borowskiego pt. „Bitwa pod Grunwaldem”. Prapremiera „Krajobrazu” odbyła się w Łagowie. Po pokazie, na konferencji z udziałem licznego grona krytyków i recenzentów, padły zarzuty, że Wajda „zrobił ten film pod zagraniczne festiwale”. Byłam bodajże jedyną osobą, która zdecydowanie broniła „Krajobrazu”. Głęboko poruszyły mnie losy bohaterów kreowanych przez Daniela Olbrychskiego i – młodziutką wówczas – Stanisławę Celińską. Moment przyjmowania komunii przez Ninę, Polkę i katoliczkę żydowskiego pochodzenia, należy chyba do najpiękniejszych scen religijnych w naszej kinematografii. Po parokrotnym obejrzeniu „Krajobrazu” uderzyło mnie, że Wajda (nieświadomie) wpisał w swój film zasadniczy motyw „Dziadów” – ocalenie poety opętanego przez złe moce i pogrążonego w rozpaczy. Do ocalenia dochodzi za sprawą Niny, która zyskuje status odkupicielskiej ofiary, oraz dzięki pomocy księdza prostaczka (postaci tej nie ma u Borowskiego). Taką interpretację filmu uzasadniłam szczegółowo w tekście pt. „Zejdźmy do głębi”. Jego publikacji odmówił branżowy „Film” – „Dziady” były jeszcze tematem tabu. Ostatecznie tekst ukazał się na łamach „Tygodnika Powszechnego”, co łatwo sprawdzić. Przypominam o tym incydencie, by uprzytomnić czytelnikom, jak nieprosta była sytuacja w PRL. Nie rozumieją tego nawet najżyczliwsi nam cudzoziemcy ani też młodzi Polacy, którzy „miniony okres” znają tylko z relacji mniej lub bardziej tendencyjnych. Zapewne ja też nie jestem bezstronna… Moim zdaniem, w naszej kinematografii nie ma „szkoły polskiej”, której można wytyczyć ramy czasowe. Są natomiast różne nurty, związane bądź z pokoleniowymi „zmianami warty”, bądź z procesami ponadpokoleniowymi. Do tych należy awans społeczny plebejuszy, zwłaszcza synów chłopskich. „Kolumbowie” oraz ich młodsi bracia (np. Stanisław Różewicz) długo rozprawiali się z mitologią militarno-martyrologiczną i z hurrapatriotyzmem. Natomiast w „kinie moralnego niepokoju” pełnym głosem przemówiła generacja „dzieci PRL-u”, których świadome życie przypadło na czasy Gomułki i Gierka. Tu liczy się przede wszystkim dorobek Zanussiego (ur. w 1939 r.) i Kieślowskiego (ur. w 1941 r.). Ten drugi swym filmowym „Dekalogiem” podbił zagranicę. Ja osobiście najwyżej cenię jego dokumenty (m.in. „Z punktu widzenia nocnego portiera”) oraz wczesny paradokumentalny „Personel” z Juliuszem Machulskim, jeszcze nie reżyserem, w roli głównej. Ponadpokoleniowy „nurt wiejski” (zapoczątkowały go sławetne „Jasne łany”…) przyniósł m.in. takie osiągnięcia jak powszechnie kochana trylogia Chęcińskiego o Pawlakach i Kargulach czy telewizyjno-filmowe poematy osnute na tekstach Wiesława Myśliwskiego: „Przez dziewięć mostów” Bera i „Klucznik” Marczewskiego. Warto by też przyjrzeć się bliżej „nurtowi tradycyjno-patriotycznemu”. Zaczęło się od nieśmiertelnych „Krzyżaków” Forda, wciąż obecnych w TVP. Śladem Forda poszedł Jerzy Hoffman, wytrwale ekranizując Sienkiewicza. Skądinąd do tego nurtu należy „Hubal” Poręby z Ryszardem Filipskim w roli tytułowej. Swoją drogą ciekawe, z czym młodym kinomanom kojarzą się te dwa nazwiska? Przy okazji filmowego „Potopu” utraciłam stałą rubrykę filmową w pewnym zaprzyjaźnionym tygodniku. Redakcja odmówiła zamieszczenia recenzji pt. „Nie dajmy się upotopić”. Tekst trafił znów do „Tygodnika Powszechnego”, wywołując oburzenie części czytelników. A zaprzyjaźniona Redakcja cichcem-milczkiem zerwała ze mną współpracę. Tak to illo tempore bywało. Dziś na filmowe pole boju wstępują 30- i 20-latkowie, którzy dorastali po przełomowym roku 1989 – córki i synowie transformacji. Co jest lub okaże się ich zasadniczym tematem? Może będzie to sprawa tożsamości kulturowej w warunkach jednoczenia się Europy i globalizacji? A także pytanie o nowe „role” kobiet i mężczyzn, dojrzewających nie tylko do seksu, ale i do rodzicielstwa? Na razie wiadomo jedno: kandydaci na przyszłych mistrzów mają i będą mieć kłopoty z KASĄ, jako że wyzwoleniu od cenzury towarzyszą wilcze prawa wolnego rynku i komercjalizacja wszystkiego. Czy młodym Polkom i Polakom stającym dziś za kamerą uda się zachować niezależność wewnętrzną

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 24/2007

Kategorie: Opinie