O Wandzie, co nie chciała przestać
Karakorum, Pakistan 06.1986. Polska alpinistka i himalaistka Wanda Rutkiewicz w obozie bazowym, podczas francuskiej wyprawy na szczyt K2 (widoczny w tle), w której uczestniczą także wspinacze, małżeństwo Maurice i Liliane Barrard. mo PAP/Archiwum Jerzego Kukuczki www.jerzykukuczka.com/Fundacja Wielki Człowiek
Jej celem było zdobycie wszystkich ośmiotysięczników. Gdyby musiała się zatrzymać wcześniej, uznałaby to za życiową porażkę. Szła więc do końca Miałaby dziś 79 lat. Pewnie wędrowałaby jeszcze rekreacyjnie po Tatrach, ciesząc się zasłużoną sławą pierwszej kobiety na świecie, która zdobyła wszystkie 14 ośmiotysięczników. No bo kto mógłby tego dokonać, jeśli nie ona? Zostawiła daleko z tyłu wszystkie konkurentki. Dopiero w 2010 r. jako pierwsza kobieta Edurne Pasaban zdołała skompletować Koronę Himalajów i Karakorum, rok później dokonała tego, całkowicie bez tlenu, Gerlinde Kaltenbrunner. 13 maja 1992 r. Wanda Rutkiewicz atakowała Kanczendzongę, swój dziewiąty ośmiotysięcznik – i kto wie, czy nie weszła na wierzchołek? Meksykański himalaista Carlos Carsolio, schodząc po zdobyciu szczytu, spotkał ją na wysokości ok. 8300 m, była już prawie godz. 20. Odpoczywała w śnieżnej jamie, chciała nad ranem ruszyć w górę. Miała płachtę biwakową i nic poza tym, ani śpiwora, ani żywności i maszynki do stopienia śniegu, ani radiotelefonu. Do pokonania było jeszcze ponad 250 m w pionie, ale nie da się wykluczyć, że poszła aż na wierzchołek. Żadna z wypraw atakujących w kolejnych latach Kanczendzongę nie znalazła jej ciała. Zdarzało się, że wspinacze byli w stanie przetrwać himalajską noc pod gołym niebem i samotnie wrócić do niższych obozów. Ona jednak nie wróciła i tylko jej matka Maria Błaszkiewicz (zmarła w 2013 r. w wieku 103 lat) do końca życia wierzyła, że córka zeszła z Kanczendzongi, by medytować w którymś z nepalskich klasztorów. Wedle relacji Carlosa Carsolia wtedy, wieczorem 13 maja, rozmawiali o drodze zejściowej ze szczytu. Wanda planowała biwak w obozie IV po zdobyciu Kanczendzongi, ale on wiedział, że wracając sam, zostawia ją na pewną śmierć. Była zmarznięta i wyczerpana, jednak całkowicie świadoma wyzwania, jakie przed sobą postawiła. Carsolio raz mówił, że namawiał ją do wycofania się, innym razem, że nie, bo nie miał prawa wpływać na jej decyzje. Pewnie za bardzo nie nalegał, nie chciał tracić czasu na przekonywanie, miał przed sobą walkę o przeżycie himalajskiej nocy. Wrócił więc sam, a kilkanaście dni później świętował w Katmandu zdobycie trzeciego szczytu Ziemi. Mogła wejść i przeżyć Kanczendzonga na pewno była wówczas w zasięgu Wandy Rutkiewicz. Ta ostatnia wyprawa stanowiła część programu, wymyślonego przez nią w 1990 r., któremu nadała nazwę „Karawany do marzeń”. Miał to być sposób na szybkie zdobycie ośmiotysięczników brakujących jej do skompletowania całej czternastki. Czas był ważny, bo z każdym rokiem wspinała się wolniej i widziała, że jej organizm, nadwątlony wypadkami i kontuzjami, nie jest już tak sprawny jak kiedyś. Chciała więc przechodzić z doliny do doliny, organizować małe wyprawy (lub dołączać do wypraw organizowanych przez innych) i atakować kolejne szczyty, nie tracąc aklimatyzacji. Pomysł był dobry, w podobny sposób Koreanka Oh Eun-sun w latach 2007-2009 zdobyła siedem ośmiotysięczników, a Nepalczyk Nirmal Purja w 2019 r. wszystkie! Wymagał jednak dużych pieniędzy, skumulowanego w krótkim czasie dużego wysiłku oraz precyzyjnej organizacji. Przekraczało to możliwości Wandy Rutkiewicz, która nie miała szans choćby na ułamek takiego wsparcia finansowego i logistycznego, jakie Koreanka i Nepalczyk otrzymali od swoich państw. W latach 1990-1991 Polka zdobyła jednak Gaszerbrum I, Czo Oju i Annapurnę. Następna miała być Kanczendzonga. Wanda wraz z wspierającym ją Arkadiuszem Gąsienicą Józkowym dołączyła do kilkuosobowej wyprawy Carlosa Carsolia. W latach 80. terminował on u polskich wspinaczy. W 1992 r. miał na koncie cztery ośmiotysięczniki, status najwybitniejszego wspinacza Ameryki Łacińskiej i oczywiście decydował o wszystkim na swojej wyprawie. Polacy byli szeregowymi uczestnikami, choć dokonania górskie Rutkiewicz nieporównanie przewyższały to, co osiągnął Carsolio. Miał wtedy 29 lat, pozostali uczestnicy ekspedycji byli w podobnym wieku bądź młodsi, chodzili szybciej od Wandy i mówili o niej „babcia”, co ona przyjmowała z uśmiechem. Gdy jednak zaczęły się prawdziwe trudności, stracili siły, nie dawali rady i to Wanda musiała im pomagać, co oczywiście wymagało od niej dodatkowego wysiłku. Jedynie ona i Carsolio byli w stanie podjąć atak szczytowy. Gdyby Wanda, zamiast pomagać młodszym członkom wyprawy, sama otrzymała pomoc, zapewne 30 lat temu zdobyłaby Kanczendzongę i szczęśliwie wróciła do bazy. Niestety, mogła liczyć tylko na siebie. Andrzej Zawada, cytowany przez Elżbietę Sieradzińską, mówił, że zgubiła ją polska bieda.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety