Sprawy Polonii – projekty ustaw o obywatelstwie Dokończenie z poprzedniego numeru Uchwała Senatu podkreśla, że intencją proponowanej ustawy jest dostosowanie prawa polskiego do „standardów europejskich”. Projekt poselski z kwietnia br. mówi o potrzebie wprowadzenia w Polsce „nowoczesnych i postępowych zasad” w zakresie spraw dotyczących obywatelstwa. Deklaracje te wymagają jednak dość istotnych sprostowań. Po pierwsze, jednolite standardy prawne w sprawach dotyczących obywatelstwa nie istnieją, jak dotąd, ani w Europie, ani tym bardziej w obrębie całego świata zachodniego. W świecie tym bowiem rywalizują ze sobą dwie zasady: prawo pochodzenia, zwane niezbyt ściśle „prawem krwi” (ius sanguinis) oraz zasada terytorialna, czyli tzw. prawo ziemi (ius soli). W ramach Europy mamy do czynienia z kontrastem między francuskimi a niemieckimi kryteriami obywatelstwa (szczegółowo zanalizowanym w znanej książce R. Brubakera „Citizenship and Nationhood in France and Germany”, 1992). We Francji, w której proces kształtowania nowoczesnego narodu poprzedzony został i przygotowany przez centralizację państwową, dominuje unitarystyczne, ale nie etniczne, lecz państwowo-asymilacyjne pojmowanie więzi narodowej; francuskie kryteria obywatelstwa uwzględniają więc obie wymienione wyżej zasady, ale w wypadku konfliktu między nimi dają pierwszeństwo przynależności państwowej, terytorialnej. Algierczyk urodzony przed 1962 rokiem jest więc obywatelem Francji, czyli Francuzem, obywatelstwo bowiem jest tożsame z „narodowością”, a Algieria przed rokiem 1962 była integralną częścią Francji. Problem polega na tym, że obywatel taki nie poddaje się asymilacji, co koliduje z przywiązaniem Francuzów do unitarystycznie pojmowanej spójności kulturowej. Niegdyś asymilacja gwarantowana była przez wysoki prestiż francuskiej kultury, wspierany przez jednolity system edukacyjny i powszechną służbę wojskową. Nie dotyczy to jednak wzrastającej i coraz bardziej pewnej siebie muzułmańskiej mniejszości we współczesnej Francji. W Niemczech, w przeciwieństwie do Francji, kształtowanie świadomości narodowej dokonywało się przed zjednoczeniem państwowym; poczucie tożsamości ogólnoniemieckiej formowało się więc na podstawach etniczno-kulturowych, obejmując ludność całego obszaru etnicznego, a także mniejszości niemieckie poza tym obszarem. W rezultacie niemieckie prawodawstwo dotyczące obywatelstwa oparte zostało na etnicznym „prawie krwi”, które w czasach hitlerowskich nabrało oczywiście posmaku rasistowskiego. Można by się spodziewać, że klęska hitleryzmu radykalnie zmieni ten stan rzeczy, stało się jednak inaczej: etniczne rozumienie obywatelstwa utrzymane zostało w celu (1) zachowania łączności z 12 milionami Niemców wypędzonych oraz (2) jako sposób przeciwdziałania negatywnym skutkom podziału Niemiec (pozwalało bowiem odmawiać usankcjonowania tego podziału przez traktowanie ludności całych Niemiec jako obywateli niemieckich iure sanguinis). Zjednoczenie Niemiec nie zmieniło tej sytuacji, czego wymowną ilustracją jest los półtora miliona niemieckich Turków: w odróżnieniu od francuskich Algierczyków nie mają oni szans na naturalizację, nawet wtedy, gdy urodzili się w Niemczech. Politycy niemieccy odpowiadają na zarzuty z tego powodu konstatacją, że Niemcy nie są „społeczeństwem imigranckim” i że nie można zmienić w sposób arbitralny mocno zakorzenionych kryteriów tożsamości. O sile zakorzenionych tradycji świadczy również przykład Francji. W roku 1987 Le Pen uczynił prawo o obywatelstwie centralną sprawą swej kampanii prezydenckiej – i przegrał. Frontowi Narodowemu nie udało się przekonać Francuzów, że należy odchodzić od otwartej, inkluzywnej definicji obywatelstwa w kierunku uzależnienia naturalizacji od przynależności etnicznej lub stopnia asymilacji. Krańcowym przeciwieństwem ustawodawstwa opartego na „prawie krwi” jest jednak ustawodawstwo „krajów imigranckich”, takich jak USA, Kanada i Australia. W krajach tych panuje niepodzielnie „prawo ziemi”. Naturalizacja nie zależy od pochodzenia i nie wymaga zmiany własnej tożsamości etnicznej. Nie jest też jakimś uznaniowo nadawanym przywilejem. Jest po prostu normalnym uprawnieniem wszystkich osób, które przybyły do kraju legalnie, mieszkały w nim określoną ilość lat, zachowywały się nienagannie i gotowe są zobowiązać się do elementarnej lojalności. Dlatego też tempo i ilość naturalizacji są w USA dziesięciokrotnie większe niż w Niemczech, w Kanadzie zaś aż dwudziestokrotnie. Francja jest na tej skali wypadkiem pośrednim. Jak z powyższego widać, świat zachodni, do którego chcemy należeć, jest jeszcze bardzo daleki od wypracowania jednolitych standardów w sprawie obywatelstwa. Jeśli zaś idzie o drugą sprawę, czyli „nowoczesne i postępowe zasady” w tym zakresie, to trzeba stwierdzić, że idą one w przeciwnym kierunku niż proponowane ustawodawstwo polskie. Realia
Tagi:
Andrzej Walicki