Pogarda dla ubogich, jadowity antykomunizm i obsesje na punkcie antykorupcji – oto klimat wyborów samorządowych w Rumunii Niecodziennym zjawiskiem okazał się Związek Ocalenia Rumunii (USR). Partia ta traktowana jest jako nadzwyczaj postępowa, a to tylko dlatego, że jako jedyna pozwala sobie na krytykę Kościoła prawosławnego, nieszczególnie wprawdzie radykalną, ale widoczną na tle dość powszechnego, podobnie jak w Polsce, fundamentalizmu. Co jednak znacznie ważniejsze, tylko USR zdołał dokonać wyłomu w zabetonowanej od 30 lat scenie politycznej Rumunii. Jest to o tyle istotne w kontekście wyborów samorządowych, że ugrupowanie to ukonstytuowało się na bazie organizacji jakościowo bliskiej polskim ruchom miejskim, które jednakowoż nigdy nie osiągnęły żadnego realnego politycznego sukcesu; przynajmniej nie w takiej skali. Debata pełna wrzasków Inicjatorem tego ruchu był mało do niedawna znany działacz obywatelski i profesor matematyki Nicușor Dan, który po wyborach lokalnych z września został burmistrzem Bukaresztu. Niemal 15 lat temu, w 2006 r., założył Związek Ocalenia Bukaresztu (USB), organizację, której celem było przeciwdziałanie samowoli deweloperów w rumuńskiej stolicy. W 2016 r. przekształcił to stowarzyszenie w Związek Ocalenia Rumunii i partia ta w wyborach parlamentarnych niespodziewanie uzyskała trzeci wynik, co przełożyło się na 30 miejsc poselskich i 13 senackich. Dan zrezygnował wprawdzie rok później z przewodnictwa USR, ale nie odszedł z polityki. Jako niezależny deputowany kontynuował karierę, a w ubiegłym miesiącu – z poparciem dawnych kolegów oraz establishmentowej prawicy skupionej w Partii Narodowo-Liberalnej (PNL) – uzyskał najważniejsze samorządowe stanowisko w stolicy, detronizując Gabrielę Fireę z Partii Socjaldemokratycznej (PSD). Jest to istotne zwycięstwo, gdyż – według wielu komentatorów – toruje Danowi drogę do ewentualnej prezydentury. Spekulacjom, jakoby prezydentura była faktycznie w zasięgu jego możliwości, towarzyszy bardzo szczególna ekscytacja – nadzieja, że Nicușor Dan położy kres korupcji. Czy jednak faktycznie można mówić o przełomie? Podobnie jak w Polsce debata publiczna w Rumunii jest niemal pozorna. Dyskusję wypierają tyleż emocjonalne i bombastyczne, co przypadkowe i puste wrzaski, bardziej przypominające obrzędy plemienne niż jakikolwiek dialog. Zjawiska polityczne, które zdobywają zainteresowanie mediów i miejsce w debacie publicznej, natychmiast ściągają niemal ślepo oddanych sprawie zagorzałych wrogów, bezwzględnie przywiązanych do innych obozów ma się rozumieć. W tak skonstruowanej przestrzeni publicznej nie ma miejsca na ekspertyzy, zwłaszcza ogólnie, a nie wybiórczo, krytyczne. Specjalistów gotowych wyrazić stanowisko wykraczające poza dominujący wszystko spór jest dosłownie kilku, może kilkunastu; w mediach są niemal nieobecni. „Rumuńska kultura polityczna opiera się w dużej mierze na infantylnych nadziejach, które okazują się koszmarami. Tak było w 1989 r., tak bywało wcześniej w historii, tak będzie i tym razem”, komentuje dr Maria Cernat, dziennikarka i akademiczka, wykładowczyni w Wyższej Szkole Nauk Politycznych i Administracji Publicznej oraz na Uniwersytecie Titu Maiorescu w Bukareszcie. „Nie uczymy się jako społeczeństwo, albo uczymy się niezwykle powoli, a czas gra na naszą niekorzyść. Zamiast traktować politykę jako obszar konfliktu interesów i wartości, ludzie zainteresowani sprawą publiczną żyją od jednego zachłyśnięcia do drugiego, a pomiędzy nimi występują długie okresy lęku i depresji”, podsumowuje. Oczekiwania względem dalszego udziału USR w polityce krajowej są ogromne, ale bardzo prawdopodobne, że skończą się ponownym rozczarowaniem. Zwłaszcza gdy więcej uwagi poświęca się public relations, a faktyczne postulaty programowe ignoruje. Marzenia o państwie-korporacji „Do polityki, nagle i niespodziewanie, weszli młodzi ludzie z entuzjazmem i wiarą w możliwość zmiany rzeczywistości, jednak samo ich przekonanie o własnej wyższości i etycznym niepokalaniu ma dokładnie zero politycznego ładunku, a właśnie ten jest niezbędny do wprowadzenia zmian. Poza, jaką przyjmują działacze USR i ich otoczenie, przypomina coraz bardziej jakiś moralizatorski reality show, męczący dla każdego, kto zachował zdolność choćby minimalnie krytycznego myślenia”, konstatuje Maria Cernat. USR nie będzie zapewne przełomem, podobnie jak przełomem nie okazała się w Polsce partia Razem, w której także niemało ludzi, zwłaszcza młodych, utopiło swoje nadzieje na to, że „inna polityka jest możliwa”. Z pewnością jest możliwa, jednak wymaga odwagi i myślenia wykraczającego poza liberalno-demokratyczne status quo. Skończyło się więc na epatowaniu alternatywką. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja walczących o „ocalenie