Od komplementów do reprymendy

Od komplementów do reprymendy

Przedsmak tego, czym ciągle jest znaczna część polskiej armii, sekretarz generalny NATO, George Robertson, który odwiedził Warszawę, miał już podczas podróży do Polski. MON wysłał po natowskiego polityka taki samolot, jakim dysponuje – leciwego Jaka-40. Trasę Bruksela-Warszawa poradziecka maszyna pokonuje – w zależności od… siły i kierunku wiatru – w dwie lub nawet trzy godziny. Niektórzy z polskich gospodarzy trochę żartowali z tego powodu, ale też zastanawiali się z lekką trwogą, co będzie, jeśli punktualny Szkot zapyta po przylocie, czy z podobnym marginesem czasowym nasi żołnierze dołączać będą w boju do innych jednostek NATO? Na miejscu sekretarz generalny NATO zasłynął z kilku słownych lapsusów, zwłaszcza zaś z pomylenia Warszawy z Moskwą, ale wśród wtajemniczonych uzyskał mimo to przydomek mistrza dyplomacji. Cywilny szef NATO nazywany jest w Brukseli czasami “gburowatym Szkotem”, bo nie waha się ostro besztać krajów, które nie spełniają wszystkich wymagań Sojuszu (o czym boleśnie przekonali się jakiś czas temu Czesi, z ministrem obrony i szefem sztabu armii na czele). Wobec polskich dziennikarzy zachowywał się jednak jak wyjątkowo uprzejmy gość. Prawił Polsce dusery, że jest już normalnym krajem NATO, a nie jakimś świeżym w Sojuszu przybyszem, twierdził, że polscy żołnierze służący w Kosowie należą do najlepszych na świecie. Kto słuchał Robertsona uważnie, mógł jednak dostrzec, że obok komplementów padają i ostrzeżenia. “Wiele jeszcze bólu przed wami”, powiedział w pewnym momencie natowski gość i nie było to przypadkiem. Za zamkniętymi drzwiami, podczas spotkań z premierem Buzkiem i kierownictwem MON, atmosfera nie była już bowiem taka serdeczna. Przybysze z Brukseli mówili znacznie bardziej wprost, że modernizacja polskiej armii jest nie tylko niezbędna, ale też, że wątpią, czy nasze plany w tej dziedzinie są – raz – naprawdę realistyczne i – dwa – do końca zgodne z logiką naszego członkostwa w NATO. Twarde słowa Robertsona nie były zresztą dla polskich gospodarzy zbyt wielkim zaskoczeniem. Już od wielu tygodni płynęły z Kwatery Głównej NATO sygnały, że nie wszystko, co tutaj robimy, tam się podoba. Asystent Robertsona, Edgar Buckley, udzielił nawet wywiadu PAP, w którym mówił (także pod adresem Czech i Węgier): – Macie mnóstwo przestarzałego sprzętu produkcji radzieckiej. Struktury służb wojskowych powinny być unowocześnione. Jest nadmierny nacisk na obronę terytorialną. Potrzebujecie więcej sił zdolnych do przemieszczania się, lepszych urządzeń z zakresu dowodzenia, kontroli i sił wsparcia, gdy oddalają się one od rodzimych baz. Polacy mają prawo oczekiwać, że sojusznicy przyjdą im z pomocą. – Tak samo sojusznicy muszą się spodziewać, że Polska przyjdzie im z pomocą. Czy to nie uczciwe postawienie sprawy? Czy możecie to zrobić? Nie – oświadczył wtedy asystent sekretarza generalnego. – Nie macie dostatecznych sił, zdolnych do (szybkiego) rozmieszczenia, żeby pomóc w obronie sojuszników. Gdyby poproszono was, żebyście rozmieścili wasze siły w Norwegii i pomogli w jej obronie, mielibyście prawdziwy problem, bo nie macie tego rodzaju zdolności do rozmieszczenia sił. O konieczności zwiększenia mobilności wojska mówił teraz Robertson. Przy okazji natowscy goście powtarzali pytania o skalę finansowania reformy armii (ich zdaniem obietnice rządowe to puste słowa), wyrażali wątpliwości, czy Polskę stać i ma rzeczywiście takie potrzeby, aby zakładać utrzymywanie 18 brygad wojsk lądowych, starego lotnictwa i okrętów podwodnych w MW oraz aż siedem brygad obrony terytorialnej. NATO jest tutaj twarde. Uważa, że plan modernizacji zostawia za dużo żołnierzy, niepotrzebnie utrzymuje dwie trzecie wojska pod narodowym przywództwem, a forsowana przez MON doktryna niesłusznie zakłada przygotowywanie się do wielkiej wojny, podczas gdy według sztabowców NATO taki konflikt absolutnie w Europie nie grozi. Polski rząd połknął te wszystkie gorzkie pigułki z wytrenowaną od wielu miesięcy, dobrą miną do nie najlepszej gry. Szef MON, Bronisław Komorowski, mówił nawet o sukcesie wizyty. Co mówił Robertson po powrocie do Brukseli, kiedy wysiadł (po raz drugi) z polskiego Jaka-40, nie wiadomo. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2001, 2001

Kategorie: Kraj