Laburzyści muszą zawalczyć o wyborców z niewielkich miasteczek, szczególnie tych, którzy głosowali za brexitem Polska nie jest jedynym krajem, w którym największa partia opozycyjna, upokorzona wynikiem ostatnich wyborów i bezradna wobec narastającej fali populizmu, zmuszona jest wybrać nowego przewodniczącego, by przywrócił jej niegdysiejszą popularność, a w następnych wyborach był w stanie zapewnić powrót do władzy. Przed podobnymi rozterkami stają właśnie brytyjscy laburzyści. Jednak jeśli chodzi o rozgłos medialny i rozmach, wyłonienie nowego lidera Partii Pracy przypomina raczej prawybory u amerykańskich demokratów niż szkolny konkurs popularności, jaki organizuje Platforma Obywatelska. Anglosaska centrolewica lepiej niż polska opozycja rozumie, że do odsunięcia od władzy prawicowych populistów – Trumpa, Johnsona, Kaczyńskiego – potrzeba więcej niż telewizyjnego uśmiechu czy kilku obietnic walki o prawdę i demokrację. Potrzeba programu i światopoglądu. Pytanie tylko, jakiego. Dziedzictwo Blaire’a i Corbyna Dwie skrajnie różne wizje polityki najlepiej uosabia dwóch laburzystowskich liderów – Tony Blair i żegnający się właśnie ze stanowiskiem Jeremy Corbyn. Blair w 1997 r. wygrał wybory po 18 latach rządów torysów i pozostawał na czele gabinetu i partii przez dekadę. W tym czasie zmienił ją nie do poznania, prowadząc neoliberalną politykę, z którą nie wszystkim było po drodze. Lewica na całym świecie nie może mu również wybaczyć udziału w wojnie w Iraku. Miał jednak zaletę, której nie sposób przecenić – umiał wygrywać wybory. Żadnemu z jego następców na razie to się nie udało. Z kolei Corbyn, na czele partii od 2015 r., zadbał o powrót do lewicowych korzeni, a jego popularność, zwłaszcza wśród najmłodszych wyborców, do 2017 r. przyniosła niemal potrojenie liczby członków, dzięki czemu laburzyści stali się największą partią polityczną Europy Zachodniej. Jednocześnie kult Corbyna doprowadził do toksycznego konfliktu między frakcjami, a zdaniem krytyków radykalny zwrot w lewo przyniósł utratę umiarkowanych wyborców i w konsekwencji najgorszy wynik od 1935 r. Do tego doszła kwestia brexitu – niechętny Unii przewodniczący proeuropejskiej partii unikał jasnych deklaracji, kiedy trzeba było stanąć po jednej ze stron. Tym sposobem zraził do siebie i przeciwników, i zwolenników wyjścia z UE. W partii nie brakuje takich, którzy z sentymentem wspominają Tony’ego Blaira, ale nawet oni rozumieją, że w nowej dekadzie nie ma szans na powrót do programu z lat 90. Z kolei lewe skrzydło musi się pogodzić z tym, że skoro program Corbyna nie przyciągnął wyborców, to samo stanie się z jego kopią, nawet gdy na czele partii będzie ktoś inny. Każdy kandydat na nowego przewodniczącego stara się odnaleźć równowagę między przestarzałym blairyzmem a nieskutecznym, nawet jeśli słusznym, corbynizmem. Być może za kilka lat ta proponowana równowaga pozwoli nowemu liderowi wprowadzić się na Downing Street – na razie jednak będzie musiała się sprawdzić, gdy stanie on na czele gabinetu cieni. Brytyjski system nie daje liderowi opozycji żadnej władzy, ale oferuje istotne przywileje – zarówno symboliczne (członkostwo w fasadowej Tajnej Radzie przy królowej), jak i materialne (spory dodatek do poselskiej pensji). W trakcie uroczystości państwowych nieraz staje on ramię w ramię z premierem i na chwilę musi zapomnieć o dzielących ich różnicach. Najważniejszym przywilejem jest prawo do zadania premierowi sześciu pytań w trakcie środowych debat w Izbie Gmin. Brytyjski styl parlamentarnych konfrontacji bywa przesadnie teatralny, ale pozwala na wypunktowanie i ośmieszenie pomysłów szefa rządu. Boris Johnson to niełatwy przeciwnik w słownych potyczkach – członkowie Partii Pracy nie mogą o tym zapomnieć, wybierając nowego przewodniczącego. Proces nominowania kandydatów jest dość skomplikowany. By znaleźć się na karcie do głosowania, trzeba było najpierw przekonać do siebie co najmniej 10% laburzystowskich posłów i europosłów. Co ciekawe, cztery lata temu właśnie ten etap sprawił największe trudności Jeremy’emu Corbynowi – nigdy nie był on szczególnie popularny wśród kolegów z ław parlamentarnych, a kilkoro posłów, którzy udzielili mu poparcia z litości bądź w celu wzbogacenia dyskusji nad przyszłością partii, gorzko pożałowało swojej decyzji. Pięcioro polityków, którym w tym roku udało się przekonać do swojej kandydatury parlamentarzystów, musi teraz – do 14 lutego – zachęcić do swojej wizji przedstawicieli co najmniej 33 struktur lokalnych lub trzech organizacji afiliowanych przy Partii