Kiedy parlament kończył prace nad budżetem, w Sejmie chciano odwołać ministra finansów Parę dni temu nasz Sejm przeznaczył wiele godzin ze swego czasu pracy na działania poniekąd teatralne. Parlamentarni aktorzy odgrywali sztukę pt. „Odprawa Kołodki”. I mimo tego, iż wszyscy doskonale wiedzieli, czym zakończy się spektakl, bo przesądzała o tym arytmetyka głosów sejmowych, osoby dramatu z wielkim powodzeniem udawały przed publicznością swoje pełne zaangażowanie. Była to iście grecka tragedia, z zachowaniem jedności miejsca, czasu i akcji, choć widz mógł jednak odnieść wrażenie, że ogląda komedię Arystofanesa. Główny bohater sztuki, któremu opozycja pragnęła powierzyć rolę czarnego charakteru naszej gospodarki, był cały czas w dobrym humorze, a i błyskotliwe riposty wymieniane na scenie: – Albo stabilizacja, albo rozwój. Naprawdę tych dwóch rzeczy nie da się połączyć. (Zagórski) – Kończ waść, wstydu oszczędź! (Gilowska) – Nie postąpię jak Wołodyjowski i nie będę kończył. Wstydźcie się, państwo! (Kołodko) – brzmiały dość komediowo. Poprzeczka dla rządu Częste wnioski o wotum nieufności wobec szefów resortów skarbu i finansów to już tradycja młodej polskiej demokracji. W tym wypadku mieliśmy jednak do czynienia z pewną nowością. Wniosek został zgłoszony wówczas, gdy wszystkie prace parlamentarne nad budżetem zakończono tak wcześnie jak jeszcze nigdy dotąd w III RP. Założenie, że budżet na dany rok powinno się oddawać pod koniec roku poprzedniego, jest oczywiście logiczne, ale u nas prace trwały nieraz nawet do wiosny. Kołodko przy wsparciu koalicyjnej większości parlamentarnej uporał się z tym bardzo szybko, za co jednak oberwał od oponentów, z lubością mówiących, iż lepiej było zrobić budżet później, ale dobry. Godne podkreślenia jest i to, że budżet ma zapewnić, nienegowany właściwie przez żadnych analityków, rozwój gospodarczy. Wicepremier Kołodko mówi o 3,5% w 2003 r. Credit Suisse podniósł nawet do 4%, pesymiści – jak Rada Polityki Pieniężnej – prognozują zaledwie 2,5%. Ale w 2001 r. mieliśmy zaledwie 1%, więc postęp jest wyraźny. Opozycja jednak podnosi rządowi poprzeczkę nadzwyczaj wysoko. Posłanka Zyta Gilowska, główna autorka antybudżetowego aktu oskarżenia, twierdzi: – To żadne osiągnięcie. Co jest przyzwoitego w tych wskaźnikach? Przecież mamy gospodarkę stagnacyjną. Potrzeba nam ponad 6% tempa wzrostu PKB, żeby mogło spadać bezrobocie. Jednak gdy obecna opozycja była w koalicji rządzącej, takiego wyniku nigdy nie udało się uzyskać… Między nami jasnowidzami Oznaki ożywienia widać zresztą i dziś, choć nie przekładają się na spadek bezrobocia. W listopadzie przemysł zwiększył sprzedaż (w porównywalnym czasie pracy) aż o 6,5% w porównaniu z listopadem 2001 r.; tempo wzrostu gospodarczego w tym roku wyniesie zapewne ok. 1,5%. Dlaczego więc część posłów twierdzi, iż budżet Kołodki, przewidujący dalsze przyśpieszenie, jest zły? Pos. Gilowska w swoim wniosku o wotum nieufności nie odniosła się do wskaźników wzrostu gospodarczego. Uznała natomiast, iż budżet jest słabo zrównoważony, bo stronie dochodów może zabraknąć około 1 mld zł. Leszek Miller, broniąc swego ministra finansów, stwierdził w odpowiedzi, że absurdem jest wnoszenie dziś wotum nieufności z powodu budżetu, który będzie realizowany w przyszłym roku. – Gratuluję daru jasnowidzenia – rzucił pod adresem opozycji. – Z braku poważnych argumentów, żeby zarzucić coś ministrowi finansów, mówi się o błędach, które będą popełnione dopiero kiedyś – dodał Kołodko, wyliczając, że budżet jest „dopięty”, jak należy. Dług publiczny na pewno nie przekroczy ustawowego limitu 60% PKB (czego boi się opozycja) i wyniesie niespełna 370 mld zł, czyli około 50% PKB. Głównym zarzutem nie był więc ów wirtualny 1 mld zł, którego teoretycznie, zdaniem pos. Gilowskiej, mogłoby kiedyś nam zabraknąć, bo trudno traktować taką pretensję serio, gdy dochody przyszłorocznego budżetu mają wynieść 155 mld zł. Horror show Kołodce zarzucono coś znacznie poważniejszego. Oskarżono go o działania niemal na pograniczu zamachu stanu. Dlaczego? – Podstawowe wartości konstytucyjne były zagrożone przez ustawę abolicyjną. W trakcie jej forsowania wnioskodawcy posługiwali się argumentacją, która obrażała ludzkie poczucie sprawiedliwości – ze zgrozą stwierdziła przedstawicielka
Tagi:
Andrzej Leszyk