Ofensywa

„Porozumiejmy się: nikt nie złapie mnie na to, że zarzucam autorce „Z otchłani”, iż przeszła obóz w sposób nieetyczny. Mam jej tylko za złe – i to bardzo za złe – że nie miała odwagi wprowadzić do opowieści i osądzić siebie samą”, pisał w roku 1946 w polemice z książką Zofii Kossak-Szczuckiej Tadeusz Borowski. Nie przewidział jednak, że 56 lat po jego śmierci znajdzie się ktoś, kto zechce go złapać właśnie na to, licząc zapewne, że nikt nie czyta dziś recenzji sprzed pół wieku. Abp Józef Życiński aż w dwóch artykułach drukowanych w „Gazecie Wyborczej”, z których jeden nosi wręcz tytuł „Zatruta literatura Borowskiego”, stara się zdyskredytować Borowskiego jako komunistycznego nienawistnika, pastwiącego się nad szlachetną katolicką pisarką, więźniarką Oświęcimia. W czasach, kiedy Borowski polemizował z książką Zofii Kossak-Szczuckiej, abp. Życińskiego nie było jeszcze na świecie. Nie było go również, kiedy Borowski pisał swoje arcydzieła, a więc cykle opowiadań oświęcimskich – „Pożegnanie z Marią” i „Kamienny świat”. Świadczy to więc dobrze o biskupie, że zechciało mu się sięgnąć do tych niemających nic wspólnego z jego własnym doświadczeniem, a niesłusznie dziś zapominanych lektur. Zdumiewa natomiast namiętność, z jaką krytyk – bo przecież w tej roli występuje tu ksiądz biskup – zabiera się do moralnej dyskwalifikacji Borowskiego i jego „zatrutej literatury”, do czego recenzja książki Kossak-Szczuckiej służy mu tylko jako pretekst. Tadeusz Borowski wyszedł z Oświęcimia z tragiczną świadomością, że każdy, kto przeżył ten obóz, przeżył go tylko dlatego, że nie przeżył ktoś inny, jadł dlatego, że nie jadł ktoś inny, spał na lepszej pryczy, ponieważ ktoś inny spał na gorszej, nie poszedł do gazu, ponieważ zastąpił go tam inny człowiek. Jego opowiadania, pisane w pierwszej osobie, pokazują to z pozornym cynizmem, w istocie jednak są dramatycznym wyrzutem sumienia, obnażając Oświęcim w każdym z nas. Dlatego były one wstrząsem moralnym dla tych, którzy w powojennym świecie umieli czytać i myśleć, a także powodem do oskarżeń o nihilizm i brak moralności dla tych, którzy myśleć konsekwentnie nie chcieli, spowijając doświadczenie Oświęcimia mgławicą frazesów. Borowskiego odstręczyła powieść Zofii Kossak-Szczuckiej „Z otchłani”, czemu nie można się dziwić. Zarzuca on autorce mnóstwo błędów rzeczowych. Drażni go uporczywe dowodzenie, że Polki w Birkenau były „złotoróżowe”, „wysportowane”, „schludne i staranne” na tle innych nacji, zwłaszcza Żydówek, a to dlatego, że „utrzymywała je modlitwa przyjaciół”. Oburza przekonanie, że w postaci Oświęcimia Jezus użył „aż tak okrutnego bicza, by kobiety zagnać z powrotem do domowego ogniska”, a poprzez strupy i wrzody postanowił ukarać je „za malowane paznokcie u rąk i nóg”. Przeraża opinia, że gdy nazistowski morderca zabija dziecko, to „aniołowie płaczą”, lecz nie nad dzieckiem, ale nad mordercą, który gubi swoją duszę. Kossak-Szczucka twierdzi, że bez owego dewocyjnego sosu „słowiańska dusza” nie zdoła pojąć Oświęcimia, zwłaszcza gdy kieruje się światopoglądem materialistycznym. Borowski zaś odpowiada, że jedyną metodą, aby zrozumieć obóz zagłady, „jest właśnie światopogląd materialistyczny, sens Oświęcimia w jego ramach doskonale da się rozwiązać, gdyż problem etyczny: człowiek a warunki społeczne, właśnie w nim się mieści, a przecież to centralny problem Oświęcimia, stosunek więźnia do więźnia!”. I to jest wszystko, co upoważnia krytyka Życińskiego do określenia literatury Tadeusza Borowskiego jako „zatrutej”. I nie warto by się nad tym dłużej zastanawiać, takie to oczywiste, gdyby ów głęboki wypad biskupa w przeszłość literatury polskiej nie był fragmentem większej całości. Dowiedzieliśmy się bowiem właśnie, że nie tylko prokuratura toruńska, ale także oficjalny Kościół nie mają zamiaru zajmować się poglądami ani działalnością o. Rydzyka, mimo prywatnych postękiwań niektórych prominentnych katolików. Ale nawet i tych postękiwań zabrakło, gdy nowy minister edukacji, prof. Legutko, od którego na prawo jest już tylko ściana, przez roztargnienie bąknął, że stopień z religii, przedmiotu formalnie nadobowiązkowego, nie powinien być wliczany do średniej ocen uczniów. Pechowego ministra skarcił za to natychmiast zarówno „kościół łagiewnicki” kard. Dziwisza, jak i duchowy opiekun Radia Maryja, bp Sławoj Głódź. W prasie zaś czytam, że religia może wkrótce stać się przedmiotem egzaminacyjnym na maturze. Mamy więc do czynienia z sytuacją, kiedy Polska, będąc formalnie w Europie, w wymiarze intelektualnym zbliża się do fundamentalistycznych państw islamskich. Takiej konstrukcji zresztą nie wykluczają chrześcijańscy fundamentaliści w Ameryce, którzy uważają, że prawdziwie wierzący chrześcijanin i prawdziwie wierzący talib stoją po tej samej stronie,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 35/2007

Kategorie: Felietony