Ofiara CBA

Ofiara CBA

Układ bezwzględnych polityków, usłużnych tajniaków, cynicznych prokuratorów i bandytów gotowych składać fałszywe zeznania – tak wyglądała IV RP To była jedna ze sztandarowych spraw IV RP. 22 sierpnia 2007 r. Żandarmeria Wojskowa i funkcjonariusze CBA zatrzymali prof. gen. Jana Podgórskiego. Dzień później, podczas konferencji prasowej, ówczesny szef CBA Mariusz Kamiński mówił o nim takimi słowami: „Generał Jan P. organizował najgroźniejszym przestępcom w Polsce dokumentację medyczną, którą się posługiwali”. Mediom IV RP zaserwowano szokujące opowieści o lekarskiej mafii na usługach gangsterów. Media IV RP te opowieści drukowały wielką czcionką. Jeden z brukowców zamieścił fotomontaż przedstawiający prof. Podgórskiego w kajdankach. Temistokles Brodowski, rzecznik CBA, tak napisał na stronie internetowej biura: „Jan P. począwszy od 1998 r., przez kolejne lata, w zamian za łapówki miał dopuszczać się przestępstw korupcyjnych”. A minister obrony Aleksander Szczygło wyrzucił profesora z wojska. W sposób bezwzględny niszczono człowieka. Dziś, po prawie czterech latach od tamtych wydarzeń, wciąż trudno zachować spokój wobec tej sprawy. Sprawa prof. Podgórskiego rozpoczęła się, gdy do Zbigniewa Ziobry, ówczesnego ministra sprawiedliwości, trafił anonim, w paszkwilancki sposób opisujący szpital na Szaserów. Ziobro polecił więc, by podległe mu służby, a także CBA zajęły się szpitalem. I wtedy prokuratura oraz CBA zaczęły zbierać na Podgórskiego kompromitujące materiały. Dlaczego na niego? Może dlatego, że udzielał się społecznie w Fundacji Jolanty Kwaśniewskiej „Porozumienie Bez Barier”? Ostatecznie akt oskarżenia, który wyprodukowała przeciwko niemu prokuratura, opierał się na zeznaniach dwóch osób. Pierwszą był płk J., który twierdził, że dwukrotnie zapłacił profesorowi po 300 zł za konsultacje medyczne. Później, w sądzie, J. ze wszystkiego się wycofał, mówiąc, że do obciążania prof. Podgórskiego zmuszono go szantażem. Drugim oskarżycielem był kryminalista Jarosław R., który mówił, że wręczył profesorowi 3 tys. zł. W zamian za oskarżenie Podgórskiego został zwolniony z więzienia. Ale gdy tylko wyszedł na wolność, natychmiast zniknął. Dziś prokuratura poszukuje go listem gończym. Nie miał więc okazji powtórzyć oskarżeń przed sądem, choć można raczej przypuszczać, że odwołałby je. Z prostego powodu – mówił m.in., że Podgórski wziął od niego pieniądze w zamian za przyjęcie do kliniki neurochirurgii. Sęk w tym, że nigdy w niej nie leżał, co dość łatwo sprawdzić w dokumentacji medycznej. Trzecim zarzutem było to, że profesor załatwił fałszywe zaświadczenie Andrzejowi Z., „Słowikowi”. Tymczasem już w pierwszej instancji okazało się, że lekarz badał „Słowika” oficjalnie, za zgodą władz więzienia, że inni specjaliści potwierdzili jego diagnozę i gangster był operowany. Co najważniejsze, jak to udowodniono w sądzie, zaświadczenie profesora nie miało znaczenia dla losów postępowania wobec Andrzeja Z. Dziś, z perspektywy innej epoki, możemy tylko ubolewać, że trzeba było niemal czterech lat i 17 rozpraw, by obalić tak miałkie zarzuty. Niespieszne procedowanie sądu miało też dobre strony – poznaliśmy bowiem działania CBA od kuchni. Dowiedzieliśmy się, że funkcjonariusze tej służby szantażowali świadków, zmuszając ich do obciążania prof. Podgórskiego, że jeździli też po więzieniach, szukając chętnych do roli oskarżycieli. Tak wyglądała IV RP. Układ bezwzględnych polityków, usłużnych tajniaków, cynicznych prokuratorów i bandytów gotowych składać fałszywe zeznania. Oraz dyspozycyjnych dziennikarzy, rozpowszechniających kłamstwa służb specjalnych. Z perspektywy innej epoki widać też wyraźnie, że Podgórski, mimo że niewinnie oskarżony, miał wiele szczęścia. Otóż prokurator złożył do sądu wniosek o jego tymczasowe aresztowanie. Sęk w tym, że Podgórski podlegał pod sąd wojskowy. Wniosek ten rozpatrywał więc sędzia ppłk Leszek Hołubowicz, a nie jakiś cywilny asesor. I sędzia uznał, nie ulegając kampanii nakręcanej przez usłużnych (bądź niemądrych) dziennikarzy, że nie ma potrzeby stosowania tego środka. Gdyby uznał, Podgórski spędziłby miesiące za kratkami. Albo lata, gdyby Sąd Najwyższy nie uniewinnił go prawomocnym wyrokiem od zarzutu korupcji i fałszowania dokumentacji medycznej. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17-18/2011, 2011

Kategorie: Kraj