Ofiara? To nie ja

Ofiara? To nie ja

Juliette Binoche attending the opening ceremony of the 30th Cabourg Film Festival in Cabourg, France on June 8, 2016. Photo by Aurore Marechal/ABACAPRESS.COM

Musimy powiedzieć: posuń się i zrób mi miejsce Juliette Binoche – aktorka francuska Początkowo zamierzała pani zająć się malarstwem. – Malarstwo wciąż pozostaje moją wielką miłością. Daje mi spokój. Ale tylko kino pozwala mi odkrywać coraz to nowe odcienie mojej osobowości, strefy cienia i światła nieznane mnie samej. Aktorstwo to moja namiętność, czasami niebezpieczna, ale fascynująca. Znana jest pani z artystycznych poszukiwań – z ról u indywidualistów kina, takich jak Michael Haneke, Abbas Kiarostami, Małgorzata Szumowska czy Olivier Assayas, oraz ról teatralnych. Przez kilka miesięcy objeżdżała pani Francję z „Antygoną”, w której grała pani tytułową rolę. – Nie wyobrażam sobie innego życia niż życie w ruchu, także pod względem intelektualnym. Wciąż szukam, jako aktorka i jako człowiek. Ale to nie tylko mój przypadek, dotyczy to wszystkich, którzy mają życiową pasję. Dlatego nigdy nie chciałam zostać w Hollywood – Europa dała mi ogromną różnorodność, o której zawsze marzyłam. Każdy film musi być ryzykiem, inaczej mnie nie interesuje. Pani bohaterki to często silne kobiety szukające własnej drogi. Nigdy nie zagrała pani ofiary. – To wynika z mojego temperamentu, nie tylko nie mam charakteru ofiary, ale też walczę do końca. Miałam w życiu i w karierze różne chwile, myślałam nawet poważnie o porzuceniu zawodu, ale zawsze udawało mi się podnosić i iść dalej. Dzisiaj wiem, że niczego nie ma się na zawsze, kariera i życie są tańcem na cienkiej linie. Ale z biegiem czasu zaczynamy rozumieć, że wszystko się kończy – także złe chwile. Cienie pozwalają nam łatwiej znosić światło, to wielka nauka, jaką wyciągnęłam z przeszłości. Braki i porażki mogą się stać źródłem naszej siły. Dzisiaj o tym wiem i dzięki temu mam w sobie spokój. Ma pani na koncie wiele ról dramatycznych, za to mało komediowych. – Rzeczywiście często grywałam kobiety na rozdrożu, w przełomowym momencie ich życia. Być może podświadomie sama szukałam tego typu wyzwań. Rzadko występowałam więc w komediach, chociaż komedia zawsze miała się świetnie we Francji. Wbrew pozorom to trudny gatunek – wyreżyserowanie zabawnego filmu wymaga dużo więcej wysiłku niż przy egzystencjalnym dramacie. Kocham komedie, także dlatego, że nie boję się śmieszności. Przeciwnie, uwielbiam grać karykaturalne, barokowe postacie, jak ostatnio w „Ma Loute” (reż. Bruno Dumont). Pozwala mi to na wykorzystanie nowych środków aktorskich, żonglowanie konwencjami, skok bez siatki ochronnej. To dla mnie także powrót do dzieciństwa. Mój ojciec był mimem – uwielbiałam go naśladować. Wszyscy artyści pozostają w głębi duszy dziećmi, inaczej nie mogliby tworzyć. Zawód aktorki niejako skazuje na sukces. – Dawno przestałam zwracać uwagę na opinie na mój temat, chociaż swego czasu bardzo się nimi przejmowałam – potrzebowałam akceptacji. Ale to przeszłość, dziś staram się dotrzeć przede wszystkim do samej siebie. Tylko tak można się rozwijać, inaczej zastyga się w skorupie konwencji. Trzeba mieć na tyle odwagi, żeby zaakceptować swoją inność oraz fakt, że ktoś nas nie rozumie. I nauczyć się z tym żyć. Jak mówił francuski dramaturg Jean Cocteau, nigdy nie zmieniaj w sobie tego, co wszyscy ci zarzucają – to właśnie jesteś ty. Należy pani do nielicznych francuskich aktorek nagrodzonych Oscarem – za drugoplanową rolę w „Angielskim pacjencie” w 1997 r. Szlachectwo zobowiązuje. – Długo towarzyszyła mi z tego powodu ogromna trema, bałam się nieprzychylnego spojrzenia innych. Wiem, jak smakuje niesprawiedliwość czy odrzucenie. Może to kwestia wrażliwości odziedziczonej po słowiańskich przodkach (babcia Juliette Binoche była Polką – przyp. J.O.)? Wiem też, że wszystko może się zmienić w ułamku sekundy, na szczęście także na dobre. I że nie należy polegać na minionych sukcesach – w życiu trzeba wciąż walczyć, o siebie i swoje ideały. Szczególnie gdy jest się kobietą. Kobietom jest trudniej? – To bardzo złożone – powiedzmy sobie, że nikt nam niczego specjalnie nie ułatwia. Świat został urządzony tak, żeby było w nim wygodnie mężczyznom. Ale tylko kobiety mogą dawać życie – już sam ten fakt sprawia, że jesteśmy wyjątkowe, twórcze. Zawsze wywoływałyśmy zazdrość. Kobieca seksualność była przez wieki tematem tabu, wywoływała lęk. Gdyby mężczyźni mogli zawładnąć procesem powstawania życia, zapewne

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 38/2016

Kategorie: Kultura