Ogarnął mnie strach

Ogarnął mnie strach

Lejtmotywem książki Grossa są uporczywe próby generalizowania zbrodniczości Polaków. Tak czytelna teza musi wywołać sprzeciw i odrzucenie Z Agnieszką Arnold, autorką filmu „Sąsiedzi” rozmawia Sebastian Matuszewski – Ukazała się nowa książka Jana Tomasza Grossa „Strach”. Czy sądzisz, że wywoła ona podobnie burzliwą dyskusję co „Sąsiedzi” z 2001 r.? – Nie wiem, ale po przeczytaniu jej ogarnął mnie strach. Zamiast dyskusji będziemy świadkami awantury, bo myślę, że książka zamyka się, nie zaś otwiera na dyskusję. Spiętrzenie świadectw zbrodniczości Polaków, niepozostawienie miejsca na refleksję o przyczynach tak krwiożerczego antysemityzmu, unikanie spojrzenia daleko w przeszłość i poszerzenia kontekstu historycznego, niewykorzystanie podstawowej wiedzy, którą dziś dysponujemy na temat mechanizmów narodzin nienawiści, eskalacja emocji – nie pozwalają na refleksję i debatę poza konstatacją nagiej zbrodni. – Już zaczynają się odzywać emocje – słyszymy, że „Strachem” może się zająć prokuratura. – To byłoby skandaliczne. Jan Tomasz Gross ma prawo do publikowania swoich sądów. Gdyby – nie daj Boże – doszło do procesu, stanę do walki o prawo autora „Strachu” do swobody wypowiedzi. Wolność słowa jest również gwarantem mojego prawa do krytyki. W Jedwabnem rozróżniają dobro i zło – Debata po „Sąsiadach” trwała blisko rok. – Tamta debata też nie dotknęła spraw najważniejszych. Przecież zrobiłam swój film dlatego, że zobaczyłam obywatelski, dojrzały stosunek mieszkańców Jedwabnego do swojej przeszłości. To ci ludzie mówili o zbrodni – mówili o tym, bo rozróżniają dobro i zło, i dlatego, że są świadomymi obywatelami. – Jak sądzisz, dlaczego zdecydowali się z tobą rozmawiać? – Człowiek musi się dzielić taką wiedzą i musi być wysłuchany, a ich w PRL-u nie chcieli słuchać ani partia, ani Kościół, ani nikt inny. Ci ludzie wzrastali z tą pamięcią. Towarzyszyła im co wieczór. Oni się z nią codziennie, przez 60 lat, budzili. Mentalność tych ludzi zdeterminowała tamta zbrodnia. – Jak zareagowałaś na ich wspomnienia? – Oczywiście część – ci, których rodziny w jakiś sposób były uwikłane w zbrodnię – kuglowała, usiłowała robić uniki, kłamać, zasłaniać się pamięcią o nierównościach ekonomicznych między Żydami a Polakami. Ale im dalej szłam, tym lepiej widziałam, jak to miasteczko wyglądało przed wojną. To było typowe miasteczko polsko-żydowskie i było tam niby wszystko w porządku. Do momentu, kiedy w latach 30. nie zaczął się państwowy antysemityzm. Oraz do czasu, gdy do tych ludzi, w gruncie rzeczy bardzo słabo wykształconych, niemających zbyt dużych perspektyw, mieszkających na słabych, piaszczystych ziemiach, nie wkroczył ze straszną antysemicką propagandą Kościół. Czytałam zapiski wikarego w księdze parafialnej, a później w Radziłowie i Wiźnie dowiedziałam się, kto szedł na czele pogromu w drugiej połowie lat 30. – to niestety byli księża katoliccy. – Chcesz powiedzieć, że księża jakoś zagospodarowali ciemnotę? – W „Sąsiadach” chciałam pokazać, że antysemityzm nie jest powiązany z brakiem wykształcenia. Ratowanie Żyda nie wymaga wykształcenia ani wyjątkowej cywilizacji. Żydów ratowali ludzie tak samo prości jak ci, którzy ich zabijali. -n Robiłaś film, a w pewnym momencie zaczęło być o tym głośno, zaczęto o nim rozmawiać. – O nie, nie o filmie! Ja zrobiłam dwa filmy: film o stosunkach polsko-żydowskich, w którym pojawiała się kilkunastominutowa sekwencja o Jedwabnem. Ten film poszedł na półki. I przecież przerwania montażu nie zarządzili mieszkańcy Jedwabnego, tylko kierownictwo TVP. I to się ciągnęło dwa lata. – Który to film? – To był film „Gdzie jest mój starszy syn Kain”. Kiedy w końcu wyemitowano go w kwietniu roku 2000, nie ukazała się ani jedna recenzja, przeszedł zupełnie niezauważony. Debata o Jedwabnem rozgorzała dopiero pół roku po publikacji broszury Grossa. Rozumiem, że Gross może chciał wstrząsnąć… Ale nie można tak strasznego wydarzenia zwielokrotniać w sposób „literacki”. A książka Grossa była takim dość histerycznym krzykiem, z wyraźnym wskazaniem winnego. Pierwszy artykuł w „Gazecie Wyborczej” ogłosił, że to nie my, to „oni”, ciemna dzicz. I dyskusja poszła w fatalnym kierunku. Naznaczono ich stygmatem zbrodniarzy – A jak ty wyobrażałaś sobie tę debatę? – Uznałam za oczywiste, że ludzie z Jedwabnego będą w niej współuczestniczyć na równych prawach. To niestety było niemożliwe, ponieważ natychmiast naznaczono ich stygmatem zbrodniarzy. Za swoją prawdomówność zostali ukarani,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2008, 2008

Kategorie: Wywiady