Ogień w gardle

Ogień w gardle

06.1993 Warszawa n/z spiewaczka Ewa Podles z mezem w swoim mieszkaniu fot. Zenon Zyburtowicz/FOTONOVA

Ewa Podleś: Słuchacze wybaczą, że człowiek stoi i nic nie robi – ważne, by pięknie zaśpiewał Ze statku rozbitego u wybrzeży Algieru wydostaje się na ląd Izabela. Wraz z towarzyszem niefortunnej przygody trafia do pałacu beja Mustafy. Ma zostać włączona do haremu, ale groźbę łagodzi myśl, że wśród innych zakładników jest jej ukochany Lindor. To dla niego podjęła ryzyko niebezpiecznej wyprawy i los skierował ją właśnie tam, gdzie należy. Tylko jak się wydostać z opresji? Tytułowa bohaterka „Włoszki w Algierze” Gioacchina Rossiniego nie wydaje się zafrasowana takim wyzwaniem. Kto, jeśli nie ona, potrafi wybrnąć z kompromitującej sytuacji? Oczywiście pomoże jej w tym nie tylko intelekt, ale i ogromny wdzięk, znajomość mężczyzn i niezrównana pewność siebie. Okręci beja wokół palca, pokaże jego „głównej” żonie, jak należy z nim postępować, a na dodatek obudzi patriotycznego ducha w grupie zniewolonych Włochów i na ich czele wróci z Lindorem do ojczyzny. Jaka kobieta może tego dokonać (oczywiście w oderwanej od rzeczywistości konwencji opery buffa)? Tylko taka, która już od pierwszej chwili robi piorunujące wrażenie. Śpiewaczka wcielająca się w postać Izabeli musi tak rozpocząć swoją rolę, by spowodować, że akcja zatrzymuje się na chwilę, a wzrok wszystkich (akurat to scena zbiorowa) jest zwrócony na nią! (…) Ewa Podleś jest właśnie typem artystki, której wywołanie takiego efektu przychodzi bez trudu. (…) Wiadomo, że potrafi z epizodu zrobić główną rolę i słynie nie tylko z wykonywania wielkich ról. Potrafi „ukraść” spektakl jednym, kilkuminutowym wejściem. (…) A może inny Mustafa? Niezależnie, czy gra rolę małą, czy dużą, Ewa Podleś przyznaje, że kocha wszystkie postaci, w które się wciela. Zawarty w nich potencjał wykorzystuje do maksimum, proponując nierzadko interpretacje daleko wykraczające poza utarte schematy. Wykreowanie wyrazistej, przekonującej postaci jest dla niej priorytetem, oczywiście przy uznaniu tak ważnego w gatunku opery pierwszeństwa pięknego śpiewu. (…) Izabela na pewno świetnie wpisuje się w emploi śpiewaczki, która lubi role silne, dające szansę bycia spiritus movens całej akcji. „Włoszka to jest kobieta z charakterem – nie da sobie w kaszę dmuchać. Absolutnie się z nią utożsamiam – podkreśla Ewa Podleś. – Moje »Cruda sorte« to jest takie »Kurczę blade!«, »Cholera, co to za miłość!«. Poniewieram się, psia krew, za tym Lindorem! Jacyś piraci czegoś chcą ode mnie, ale przeganiam ich, a potem terroryzuję Mustafę, który dotąd sam terroryzował wszystkie swoje żony. W chwili gdy podchodzi do mnie, od razu sprowadzam go do parteru”. (…) Swoje występy w roli Izabeli wspomina Ewa Podleś jako dobrą zabawę, z którą wiązało się nawet prawdziwe ucztowanie. „To było bardzo wesołe, bo na koniec dawano nam bardzo dobre jedzenie i zdarzało mi się omalże nie wejść na czas ze śpiewem, bo miałam pełne usta kurczaka, pizzy czy klusek, a za każdym razem mieliśmy świeżo gotowane kluski czy spaghetti! Tak więc to było bardzo śmieszne, bo sobie podjadałam, jednocześnie czarując i Lindora, i Mustafę!”. Był jednak i czas, gdy nie było nikomu do śmiechu, a najbardziej odtwórczyni głównej roli. „Zdarzyło się kiedyś, że śpiewałam serię przedstawień »Tankreda« w La Scali. Miałam akurat wolną niedzielę i tak sobie siedzę i myślę – pierwszy dzień wolny, co tu zrobić? Męża wtedy ze mną nie było, bo wyjechał akurat do Ameryki. Jest godzina 12 i nagle telefon. Słyszę pytanie: »Czy może pani dziś przyjechać do Berlina?«. Chodziło o to, bym zastąpiła nagle (i to na premierze!) amerykańską śpiewaczkę Jennifer Larmore, która miała wystąpić we »Włoszce«. Nie wykonywałam tej roli od czterech lat i nawet nie miałam przy sobie nut, ale już tak dużo śpiewałam tej »Włoszki«, że powiedziałam: »Dlaczego nie?«. Notabene to jest przywilej młodości. Bo teraz nie odważyłabym się na coś takiego! A wtedy to rzeczywiście wyszło rewelacyjnie! Ale przeżyłam chwile grozy. Kiedy już powiedziałam: »Tak, dobrze, zorganizujcie przelot« (a było to skomplikowane, bo nie było bezpośredniego połączenia między Mediolanem i Berlinem), znalazłam się na lotnisku i chciałam sobie powtórzyć całą rolę. Zaczynam sobie śpiewać »Cruda sorte! Amor tiranno« i nie wiem, co dalej! Myślę z przerażeniem: »Nie wiem, cholera jasna, nie wiem! Jak ja mam tę operę zaśpiewać?«. Poprosiłam, żeby przywieźli mi nuty na lotnisko. Przyleciałam o 6, a o 7

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2017, 2017

Kategorie: Kultura