Zupełnie przypadkiem dopiero teraz wpadła mi w ręce książka wydana już 10 lat temu, zresztą pięknie, na kredowym papierze. Jej autorem jest Piotr Derdej. Tytuł dzieła: „Kościół, cerkiew, synagoga”. To 16. tom kolekcji „Dwudziestolecie międzywojenne”. Wydawca – Bellona. Książka prezentuje różne wyznania w Polsce międzywojennej, ich stosunek do państwa polskiego i siebie nawzajem oraz stosunek państwa do tych wyznań i mniejszości narodowych. Czegóż z niej można się dowiedzieć? Ano tego, że Stronnictwo Narodowe, czyli największa partia polityczna, „otwarcie odwoływało się do etyki katolickiej”, podczas gdy Żydzi „byli w większości socjalistami i nie zawsze utożsamiali się z Polską i jej interesem narodowym” (s. 45). Jest to tym bardziej niezrozumiałe i – dodajmy od siebie – świadczy o Żydach jak najgorzej, bo, jak przekonuje dalej autor, „ludność żydowska w Polsce międzywojennej miała się na ogół dobrze” (s. 106), czego dowodem było m.in. to, że „Polacy wyznania mojżeszowego bez przeszkód kształcili się i wykonywali intratne zawody” (s. 106). Autor widocznie nie słyszał nic o numerus clausus albo numerus nullus. Myślę, że jak na kogoś, kto pisze książkę o międzywojniu, to dość istotny brak wiedzy. Chyba że autor wie o tym, ale uważa, że nieprzyjmowanie na studia z racji wyznania to niegodna uwagi przeszkoda w zdobywaniu wykształcenia. Po Żydach przychodzi kolej na Ukraińców. Dowiadujemy się z książki, że abp Szeptycki „ściśle współpracował w tym czasie (podczas I wojny światowej – przyp. JW) z Wilhelmem Habsburgiem i jego przyjaciółmi inspirowanymi przez wywiady austriacki i niemiecki” (s. 49). Początek walk z Ukraińcami o Lwów 1 listopada 1918 r., czyli początek „obrony Lwowa”, autor opisuje następująco: „W tym czasie do Lwowa wkroczyły dość dziwne oddziały: mundury miały austriackie, na rękawach ukraińskie opaski, a dowodzili nimi oficerowie pochodzenia niemieckiego i węgierskiego, którzy wydawali swoim »ukraińskim« żołnierzom (sic! – autor wziął Ukraińców w cudzysłów – przyp. JW) komendy w języku niemieckim, ponieważ innego nie znali”. Nie jest tu jasne, czy innego niż niemiecki nie znali oficerowie pochodzenia niemieckiego lub węgierskiego, czy „ukraińscy żołnierze”, bo autor tego nie precyzuje, a interpunkcją też operuje nie zawsze precyzyjnie. Dalej już kompletne bzdury: „Na początku roku 1919 odsiecz z głębi Polski odblokowała i wyzwoliła Lwów i Przemyśl. Książę Wilhelm Habsburg musiał razem ze swymi poplecznikami umykać ze Lwowa. Królem Ukrainy nie został, a jego armia i »państwo« wkrótce się rozpadły pod uderzeniem wojsk polskich” (s. 52). Autor nie zauważył powstania Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej, z którą Polska toczyła walki o Lwów i Kresy południowo-wschodnie. Do Lwowa w trakcie walk z Polakami Wilhelm Habsburg (zwany „Wasylem Wyszywanym”) przybył rzeczywiście 3 listopada 1918 r. (w trzecim dniu walk o miasto), ale nikt po stronie ukraińskiej nie traktował go jako przyszłego króla, wręcz przeciwnie – Jewhen Petruszewycz, prezydent Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej, nie chciał nawet korzystać z jego usług jako doradcy. Wilhelm nigdy nie miał „swojej armii”, a już na pewno Ukraińcy nie oddali mu nad swoją walczącą o Lwów armią dowództwa. Nie mówiąc już o tym, że w tym czasie nikt ani w Wiedniu, ani w Warszawie, ani we Lwowie nie traktował go poważnie jako kandydata na króla, a Ukraińcy sami wybrali sobie już wcześniej ustrój republikański. Abp Andrzej Szeptycki na pewno jest postacią kontrowersyjną, o którą jeszcze przez długie lata będą się spierać między sobą historycy zarówno polscy, jak i ukraińscy. Ale też historia stawiała go po wielokroć przed dramatycznymi wyborami i trudnymi kompromisami. Dla Derdeja Szeptycki jest jednoznacznie mroczną postacią. Jednak argumenty przemawiające za tą mrocznością są – delikatnie mówiąc – naiwne. Na przykład nie wyklął ideologa ukraińskiego nacjonalizmu Dymitra Doncowa. A mógł! I, co najgorsze, ukrainizował Cerkiew greckokatolicką! „Polak katolik” to coś oczywistego, no i dobrego. „Ukrainiec grekokatolik” to już nacjonalizm. W książce aż roi się od mniejszych błędów historycznych. Autor pisze np., że przed wojną „istniał osobny 12. Pułk Ułanów Wileńskich złożony z polskich muzułmanów”. Cóż, polscy muzułmanie, czyli Tatarzy, służyli nie w 12. pułku, lecz w 13. Pułku Ułanów Wileńskich i tworzyli tylko jeden szwadron, 12. pułk nosił zaś miano Pułku