Korespondencja z Berlina Canisius Kolleg to niejedyna szkoła, w której duchowni molestowali uczniów To musiała być ostatnia kropla. Stało się coś, ktoś coś powiedział, coś się przypomniało. I wtedy człowiek robi coś, czego by nie zrobił. Klaus Mertes napisał list. A konkretnie mówiąc – ponad 500 listów. Od Klausa Mertesa, rektora Canisius Kolleg w Berlinie. Do byłych uczniów naszej szkoły z roczników siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Trudno powiedzieć, co było tą ostatnią kroplą. Bezsilność po następnym piśmie do zwierzchników czy kolejny absolwent, który opowiada identyczną historię. Czy można wytrzymać jeszcze sześć takich samych historii, a już siódmej nie? Czy można czekać trzy lata na reakcję, a jeden dzień dłużej już przelewa czarę? Można się tylko domyślać. Niewątpliwie w pewnym momencie nad wyuczonym posłuszeństwem górę wzięła natura buntownika. Tak o nim czasami mówili uczniowie. Klaus Mertes uśmiecha się. Buntownik w zakonie, w którym posłuszeństwo wobec zwierzchników jest naczelną regułą. „Trzeba być zawsze gotowym wierzyć, że to, co ja widzę jako białe, jest czarne, jeśli tak to określi Kościół Hierarchiczny”, pisał założyciel zakonu, Ignacy Loyola. Ojciec Klaus Mertes jest jezuitą. Zamiast habitu nosi marynarkę i koszulę (słabość ma do tych w kratkę, w różnych odcieniach niebieskiego). Na specjalne okazje wiąże krawat. Ale przeważnie zostawia po prostu odpięty ostatni guzik, tak by koszula jak najmniej krępowała. Jezuici są nowocześni. Jego brat z zakonu paraduje w kościele w powyciąganym swetrze, ze stułą na wierzchu, a inny brat po pracy wkłada sportowe spodnie i jedzie rowerem do domu. Ale posłuszeństwo nadal jest niepodważalne. A tu ojciec Mertes stwierdza, że autorytet nauczycielski nie może się opierać na autorytaryzmie. Uczniom w Canisius Kolleg to się podoba. 56-letni dziś teolog, filolog i filozof, syn dyplomaty, do Canisius Kolleg trafia w 1995 r. Praca w berlińskiej szkole była powodem do dumy. – To była instytucja przez duże I – wspomina. Uczy religii i łaciny. Po pięciu latach awansuje na rektora, po tym jak poprzedni zostaje odwołany. Z powodu utraty zaufania młodzieży. Po raz pierwszy jezuici poddają się woli uczniów. Canisius Kolleg (albo CK, jak mówią berlińczycy) jest placówką elitarną. Po jednej stronie znany park Tiergarten, za płotem ambasady. „Zamieszkaj w dzielnicy dyplomatów”, kusi reklama ekskluzywnego osiedla obok Kolleg. W szkole uczy się młodzież od klasy piątej do matury, takie skrzyżowanie gimnazjum z liceum. Chętnych jest zawsze w nadmiarze. Japoński, kółka zainteresowań, obowiązkowa praktyka społeczna dla maturzystów (w szpitalach, hospicjach czy schroniskach dla bezdomnych) – wszystko, by wykształcić przyszłą elitę intelektualną i moralną. Inteligentną, prawą i społecznie świadomą. Taka ma być elita nowoczesna. Nie po prostu bogata. Jeszcze w latach 70. uczniami CK byli synowie (do 1974 r. szkoła była męska) znaczących polityków CDU i dyplomatów. Jeden z absolwentów wspomina, że fakt bycia synem przedsiębiorcy budowlanego w znaczny sposób utrudnił mu na początku klasową integrację. Ale te czasy minęły. Do szkoły trafiają zarówno dzieci z „dobrych rodzin” niemieckich katolików, jak i protestanckich (ok. 20% uczniów jest tego wyznania) czy też imigrantów. Opłata 70 euro miesięcznie nie jest zaporowa, a szkoła funduje biedniejszym uczniom stypendia. Absolwenci wspierają szkołę. Utrzymują kontakty nie tylko między sobą, lecz także z nauczycielami. Kiedy Mertes swoim listem przyczyni się do ogólnoniemieckiej afery, staną za nim murem. I złamią niepisaną zasadę: „U nas to nie miałoby miejsca. Może gdzieś jest alkohol, narkotyki, problemy z młodzieżą. Ale nie w CK. A już na pewno nie molestowanie”. Owszem, krążyły jakieś plotki. O jezuicie, który zapraszał uczniów na piętro, gdzie mieszkali bracia. Albo o innym, który pomagał chłopcom w nauce, ale za złe stopnie karał. Biciem paskiem w gołe pośladki. Opowieści wywołujące zawstydzone chichoty kolegów. „Nie wiedzieliśmy, co o tym myśleć”, pisze Johnny Haeusler, znany moderator i absolwent CK. „Teraz nie mogę sobie wybaczyć, że nie zareagowaliśmy poważnie na opowiadania kolegów”. Paru uczniów zrezygnowało ze szkoły. Kilku chłopców starszych klas napisało list, że należałoby przedyskutować metody pedagogiczne. I tyle. Plotki słyszy też Klaus Mertes, kiedy zaczyna pracę w CK. Najpierw szuka w archiwum szkolnym. Nie znajduje niczego – żadnego zażalenia, listu. Kiedy zostaje rektorem, zgłasza się do niego
Tagi:
Agnieszka Hreczuk