Całe sztaby scenarzystów tworzą losy bohaterów popularnych telenowel Scenarzystka Ilona Łepkowska przypomina legendarnego króla Midasa. Wszystko, czego dotknął władca Frygii, zamieniało się w złoto. Zaś Łepkowska jest gwarancją sukcesu produkcji, które współtworzy. Pisała scenariusze do takich seriali jak „Radio Romans”, „Klan” czy „Na dobre i na złe”. I wszystkie szybko znalazły się w czołówce rankingu oglądalności. Ostatnio jest scenarzystką i producentką serialu „M jak miłość”. – Wszystkie seriale, przy których pracuję, są realizowane dla TVP, więc nikt mi nie zapłaci olbrzymich pieniędzy. Mam wyższą stawkę niż początkujący scenarzysta, ale nie jest to dwudziestokrotność jego zarobków – zdradza. Nagrodą jest więc prestiż i satysfakcja. Łepkowska jest rozrywana przez media, które okrzyknęły ją królową seriali. W efekcie ma już dosyć pytań o idealny scenariusz. – Żeby to wyjaśnić, musiałabym napisać książkę – wzdycha. Ale właśnie dzięki niej widzowie dowiedzieli się, jak ważną rolę odgrywają scenarzyści. Jeszcze do niedawna ich nazwiska znajdowały się na drugim planie. Wszystkie laury zbierali reżyserzy. Teraz scenarzyści wychodzą z cienia. Dla wielu z nich praca przy serialach przestała być przypadkowym zetknięciem z małym ekranem i stała się głównym zajęciem. – Ilona Łepkowska jest wybitną specjalistką w swojej dziedzinie i widać to po produkcjach, przy których pracuje. Poza tym scenariusze zaczęły pisać osoby, które nabrały doświadczenia pod okiem najlepszych w tym fachu – uważa Cezary Harasimowicz, jeden z najbardziej znanych polskich scenarzystów. Burza mózgów W czołówce polskich scenarzystów wymyślających losy bohaterów oprócz Łepkowskiej znajduje się jeszcze kilka osób. Wojciech Niżyński był współautorem scenariusza do telenoweli „W labiryncie”, która podbiła serca widzów. Od kilku lat zajmuje się „Klanem”. Jan Purzycki wymyśla perypetie postaci ze „Złotopolskich”. Do tej elitarnej grupy dołączyła również Katarzyna Grochola, autorka książkowego bestselleru „Nigdy w życiu!”. Uczestniczy w tworzeniu kolejnych odcinków „M jak miłość” i „Na dobre i na złe”. Jednak żadne z nich, oprócz Jana Purzyckiego, który pracuje samodzielnie, nie decyduje się na samotną walkę z czystą kartką papieru. Zazwyczaj na sukces na różnych etapach pracują całe sztaby specjalistów. Akcję „M jak miłość” konstruuje w sumie sześć osób, a „Na dobre i na złe” – pięć. Rekordowa liczba – dziesięć osób, pod kierunkiem Scotta Taylora z międzynarodowej firmy producenckiej Fremantle – zajmuje się serialem fabularnym „Na Wspólnej”, który 27 stycznia zagości na antenie TVN. Kilkuosobowe grupy muszą nadać scenariuszom taki ostateczny kształt, by nie było widać różnych, jak mawia Łepkowska, „charakterów pisma” i „szwów”. Pilnują ciągłości wątków, logicznego i dramaturgicznie spójnego rozwoju fabuły, planują dalsze losy bohaterów, dopracowują dialogi, by nadać im jednolity styl. Pierwszy etap to wspólne wymyślanie schematu wydarzeń, najczęściej podczas spotkania zwanego burzą mózgów. Wtedy tworzona jest tzw. drabinka, czyli układ scen oraz schemat miejsc, w których się rozgrywają, i postaci w nich występujących. Potem zarys odcinka trafia do jednego ze współscenarzystów, który samodzielnie rozpisuje szczegółowy plan każdej sceny i rozmów bohaterów. Następnie tekst wraca do scenarzysty koordynatora i wreszcie trafia do zatwierdzenia w stacji telewizyjnej. – Zadania do wykonania dla bohaterów, dwa punkty zwrotne, zakończenie – wylicza szczegóły techniczne Renata Frydrych, scenarzystka najpopularniejszego serialu ostatnich lat, „Na dobre i na złe”. Serial jak życie Życiorysy bohaterów są jednak nieraz tak zawiłe, że nawet scenarzyści nie są w stanie zapamiętać wszystkich elementów. – Czasami w czasie pisania zdarza się, że autor nie pamięta, iż coś się zmieniło – przyznaje Renata Frydrych. Główny scenarzysta „Klanu”, Wojciech Niżyński, i jego zespół stworzyli dossier głównych postaci. Każdy bohater ma swoją teczkę w komputerze. Zawarte są tam nawet informacje, o których nie mówi się na ekranie. – Bez tych danych nie dałoby się pracować – dodaje Niżyński. W ciągu zaledwie kilku dni razem ze współpracownikami musi napisać trzy odcinki. – Tak błyskawiczny rytm pracy powoduje, że nieraz budzę się w nocy mokry, w obawie, co by się stało, gdybym miał zawał albo wypadek samochodowy – wyznaje Niżyński. Zawrotne tempo powoduje, że scenarzyści
Tagi:
Idalia Mirecka