Wykorzystuję ludzką głupotę. Obrabiam tak, jak mi poszkodowany pozwala. A pozwala na wiele Okazjonalni złodziejaszkowie i zawodowi włamywacze Złodzieje mieszkaniowi dzielą się na dwie kategorie. Pierwszą stanowią stosunkowo niegroźni, korzystający z okazji drobni złodziejaszkowie. Nieporównywalnie groźniejszą grupą są włamywacze, którzy starannie się przygotowują do włamania. To zwykle są fachowcy. W szczegóły tego tematu wprowadzał mnie „Cynamon”. Jest w średnim wieku, ma krępą posturę i od ćwierć wieku siedzi w interesie. Dobry psycholog i świetny obserwator. (…) Rzadko używa mocnych, wulgarnych słów. Na pewno ma brak szacunku dla wszystkiego, co uczciwe i sprawiedliwe. Jednak trudno byłoby go posądzić o to, czym się zajmuje, bo ma życzliwą twarz i ujmującym spojrzeniem potrafi zaskarbić zaufanie. „To łatwe rzemiosło, bo ludzie sami się podkładają – opowiada rozbawiony. – Ośmielają i kuszą swoją bezmyślnością. Osobiście tylko wykorzystuję ludzką głupotę. Obrabiam tak, jak mi poszkodowany pozwala. A pozwala na wiele, bo stwarza okazję, wręcz zaprasza. Nie ma za grosz rozsądku i nie dba w ogóle o zachowanie środków ostrożności. Taki cel jest idealny do oskubania. Nieraz musiałem rąbnąć frajera, bo nie miał zamiaru chronić swojego dobytku”, z dumą snuje opowieść o łupieżczych wyprawach. „Statystyczny włam najczęściej jest dziełem złodzieja okazjonalnego – kontynuuje – który na bieżąco analizuje sytuację i spontanicznie, z rozbiegu podejmuje decyzję o skrojeniu, bo właśnie trafiła mu się gratka. Uchylone okno i otwarte drzwi, podobnie jak otwarta torebka, beztrosko noszona bardziej z tyłu niż z boku, zwykle wywołują impuls (…)”. Szybkimi włamaniami, łatwiejszym dostaniem się do mieszkania są zainteresowani także pospolici wyrobnicy bez znajomości sztuki otwierania zamków. (…) Złodziejaszki bez większego kłopotu, w mało wyrafinowany sposób wchodzą na żywioł do łatwo dostępnych mieszkań. Wybijają szyby, wypychają lub wyważają drzwi czy okna. I „rąbią” (kradną). Wszystko, co popadnie i co może przynieść najmniejszy chociażby zysk. Wcześniej krążyli po osiedlu, obserwując balkony, dzwonili domofonem, sprawdzali, gdzie nie ma ludzi. Nie tracili czasu na długie obserwacje mieszkań i zwyczajów domowników. Z zasady rzadziej odwiedzają czynszowe kamienice z dziesiątkami mieszkań, gdzie ludzie dobrze się znają. Łatwiej penetrować nowe osiedla, gdzie jest duża anonimowość, bo lokatorzy się nie znają i trudno jest wychwycić nowe twarze. Często na osiedlu udaje się zebrać informacje od dzieci czy zbyt gadatliwych domowników przechwalających się majętnością. Liczą się małostkowe zawiści współlokatorów komentujących czyjś dobrobyt. Łatwo dobrać się do celebrytów, bo bulwarówki często informują, gdzie i kiedy będą spędzać wakacje. Strategię szybkiego włamu potwierdza Zbigniew Sobieski z Wydziału Psychologów Komendy Stołecznej Policji: „Ważny jest osiągnięty zysk przy jak najmniejszym włożonym w to wysiłku. Świadomość, że trzeba pokonać dużo trudnych i czasochłonnych przeszkód, odstrasza większość typowych amatorów cudzej własności. Chyba że perspektywa potencjalnych profitów z kradzieży będzie bardzo kusząca”. Znakiem świadczącym, że ktoś interesuje się naszym domem, są głuche telefony w różnych porach dnia w celu sprawdzenia, kiedy lokator jest w domu, niby pomyłkowe dzwonienie do drzwi, nieznane osoby kręcące się w okolicy mieszkania, niedopałek papierosa na wycieraczce czy też inny mało widoczny ślad zostawiony przez rabusia, np. zapałka wetknięta w najtrudniejszy do sforsowania zamek lub wsunięta w szczelinę między drzwiami a futryną, pozwalające stwierdzić, że gospodarz jest wciąż poza domem. Tak „oznakowane” mieszkania zapewniają rabusiowi bezstresowe funkcjonowanie. (…) W razie zauważenia takich znaków należy powiadomić policję. Tak okrada się dom i mieszkanie „Cynamon” ujawnia, że nie ma dla niego żadnej reguły działania. Jeśli decyduje się na sforsowanie drzwi, to skutecznie otwiera je wytrychem z grubego drutu (…). Wyostrzony zmysł dotyku pozwala mu wykonywać ruchy przesuwające zapadki, a tym samym umożliwiające przekręcenie bębenka i otworzenie zamka. To bardziej finezyjna robota wymagająca dobrej znajomości budowy danego zamka, którą stosuje najwyżej co piąty włamywacz. Zwykle „idzie na robotę” solo, chociaż nieraz bierze wspólnika na ubezpieczenie. Normą dla niego jest korzystanie z rękawiczek i butów jednorazowych albo z nałożonymi workami foliowymi. Idzie na łatwiznę i nie szuka zmyślnych schowków, zabiera tylko to, co znajdzie w ciągu kilku minut, czyli pozostawione bezmyślnie na wierzchu banknoty,
Tagi:
Jacek Pałkiewicz