Jak powinniśmy podróżować w erze katastrofy klimatycznej? Lot z Londynu do Edynburga, dwóch ważnych brytyjskich ośrodków miejskich, zajmuje niecałe półtorej godziny. Pięć lotnisk zlokalizowanych w stolicy lub na jej obrzeżach oferuje łącznie nawet 17 połączeń dziennie do największego miasta Szkocji. Łatwo zatem policzyć, że jednego dnia trasę tę przemierza nawet kilka tysięcy osób. Pozostawiony w czasie tej podróży ślad węglowy każdej z nich, mimo lotu na relatywnie krótkim dystansie, równy jest ilości dwutlenku węgla, którą przeciętny obywatel większości krajów Afryki Subsaharyjskiej wygeneruje w ciągu roku. Tej i innych działających na wyobraźnię statystyk Międzynarodowa Organizacja Transportu (ITA) używa do pokazania nam wszystkim, że latanie szkodzi klimatowi bardziej, niż nam się wydaje. Ruch lotniczy generuje już 3% całkowitej emisji dwutlenku węgla na świecie, w dodatku odsetek ten rośnie z roku na rok. Co prawda, wciąż bardziej trują samochody, bo jest ich zwyczajnie więcej i są częściej używane, jednak samoloty szybko nadrabiają stratę. Również dlatego, że w porównaniu z 1990 r. intensywność podniebnych podróży wzrosła globalnie o ponad 300%. Nie dziwi więc fakt, że lotnictwo stało się jednym z głównych obiektów krytyki ekologów, również Grety Thunberg, szwedzkiej ikony globalnego ruchu na rzecz walki ze zmianami klimatycznymi. Kiedy 28 sierpnia schodziła na nabrzeże portu w Nowym Jorku, witały ją dziesiątki ekip telewizyjnych i fotoreporterów oraz ponad pół tysiąca uczniów nowojorskich szkół. Do Stanów Zjednoczonych przybyła, żeby wziąć udział w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. W chwili, w której stawiała pierwsze kroki na amerykańskiej ziemi, dla mediów dużo ważniejsze od celu jej przybycia było to, jak do USA się dostała. 16-letnia Szwedka spędziła dwa tygodnie na Atlantyku, pokonując dystans z Europy do Ameryki Północnej na jachcie. Zrezygnowała z dużo krótszej podróży samolotem, ponieważ nie chciała zwiększać swojego śladu węglowego i tym samym przyczyniać się do dalszej degradacji środowiska naturalnego. Zamiast tego 14 sierpnia weszła w brytyjskim Plymouth na pokład jachtu „Malizia II” i przez kolejne 14 dni zmagała się z falami i prądami morskimi, do Nowego Jorku docierając w stylu właściwym bardziej dla XVIII niż XXI w. Kolejny sukces wizerunkowy i skuteczne zwrócenie uwagi na problem katastrofy klimatycznej, ale Greta Thunberg dzięki tej – przynajmniej w deklaracjach – neutralnej węglowo podróży przyczyniła się też do rozkwitu innego zjawiska. Na całym świecie odżył ruch kiedyś bardzo popularny, ale w ostatnich latach niemal kompletnie zapomniany – morskie, a nawet oceaniczne łapanie okazji. Podróżowanie z innymi osobami cudzym środkiem transportu bez konieczności płacenia za tę podróż kojarzy się z samochodem. Nie za bardzo również można to nazwać rejsem na gapę, bo takie określenie ma z kolei negatywny wydźwięk. Faktem jest jednak, że dzięki medialnej wrzawie wokół rejsu Grety Thunberg w oszałamiającym tempie powstają nowe i rozrastają się już istniejące społeczności żeglarzy – zarówno amatorów, jak i profesjonalistów – oferujących sobie pomoc przy organizacji rejsu czy wręcz wspólny transport. Właśnie po to, by na drugi koniec świata nie lecieć i tego świata dalej nie niszczyć. Co zatem trzeba zrobić, by załapać się na rejs przez Atlantyk, wokół archipelagów Polinezji Francuskiej czy nawet dookoła świata? Wbrew pozorom nie jest to takie trudne i w wielu przypadkach nie trzeba mieć żadnego doświadczenia na otwartym morzu. Wystarczą chęci i biegłość w obsłudze mediów społecznościowych. Na Facebooku bez trudu można znaleźć grupy poświęcone morskiemu „autostopowi”. Największa, Sailboat Hitchhikers and Crew Connection (ang. Łączenie Żeglujących Autostopowiczów i Załóg), ma już ponad 22 tys. członków. Kilka lub kilkanaście razy w ciągu dnia pojawiają się tam oferty wspólnej podróży. Najczęściej piszą półprofesjonaliści i amatorzy, którzy deklarują dostępność w określonym miejscu i na określony czas. Charlotte, 29-letnia Norweżka, z 33-letnim partnerem szukają możliwości pierwszego w ich życiu rejsu na otwartym morzu. W zamian chcą pracować na pokładzie, najchętniej w charakterze kucharzy, dorzucą się też do wydatków i dołożą „coś ekstra” dla bardziej doświadczonych podróżników, którzy zechcą ich nauczyć żeglarskiego abecadła. David, 29-letni Szwajcar, również jeszcze nie pływał po morzach, za to marzy mu się zwiedzenie Ameryki