Przez osiem niedziel jeden z największych bazarów był zamknięty z powodu koronawirusa Dochodzi szósta, niedziela, Warszawa jeszcze śpi. Ale u zbiegu alei Prymasa Tysiąclecia z Górczewską widać, że miasto się budzi. Mężczyźni z różnych kierunków podążają do jednego punktu. Każdy ciągnie za sobą wózek albo torbę na kółkach, dźwiga plecak lub dwie, trzy torby ze skarbami, które dziś mają zmienić właściciela. I każdy ma na twarzy wypisaną troskę, bo nie wiadomo, czy po ośmiu niedzielach bez handlu klienci przyjdą 10 maja na targowisko na warszawskiej Woli. Przed bramą główną Olimpii kilka samochodów dostawczych. Pierwsi sprzedający zjawili się jak zwykle o piątej. Dwóch mężczyzn przy bramie, o twarzach zakrytych przyłbicami, zatrzymuje każdy samochód i wręcza kierowcy instrukcje dotyczące nowych wymogów sanitarnych. Bo przecież tu, choć to handel pod chmurką, obowiązują takie same zasady jak w markecie. Nie wolno dotykać Ciężarówka z owocami i warzywami parkuje w pobliżu bramy wjazdowej. A więc jednak dojechało największe na Olimpii stanowisko owocowo-warzywne. Stoły będą przedłużone o kilka metrów, by klienci mogli zachować między sobą właściwą odległość. Na pobliskich stanowiskach już zakończono rozkładanie albo rozwieszanie towaru, na innych trwa gorączkowe wypakowywanie się. Bo każdy, kto dziś przyjechał na Olimpię, czasem nawet z odległej o 200 km miejscowości, liczy, że klient przyjdzie. I kupi. Pierwsi już są. Snują się od stoiska do stoiska. Kupują. A to kawałek ciasta, a to wiejską kiełbasę. Stoiska ze „spożywką” owinięte są folią na taką wysokość, żeby kupujący nie mógł ręką sięgnąć do towaru. Klienci uśmiechają się do sprzedających i wdają z nimi w pogawędki. Trwają rozmowy o tym, jak trudno było znosić odcięcie w domu, jak ludzie oceniają braki maseczek i kombinezonów dla medyków, co sądzą o sytuacji w domach pomocy społecznej, kto zachorował w rodzinie, kto dostał mandat za spacerowanie. Ale także o tym, jak brak handlu na Olimpii odbił się na domowym budżecie. 40 zł od metra Najbardziej reprezentacyjne miejsce na bazarze to główna aleja między stadionem a boiskiem do treningów. Sprzedający, którzy mają tam stanowiska, niemal wszyscy już są na swoich stałych miejscach. Za każdy metr kwadratowy płacą 40 zł brutto miesięcznie. Kiedy ogłoszono stan epidemii, zarząd Wolskiego Robotniczego Klubu Sportowego Olimpia zdecydował, że targowisko zostanie zamknięte, ale z opłat nie zrezygnował. – Musieliśmy pobierać abonament, bo klub ma stałe koszty – wyjaśnia wiceprezes Eugeniusz Szymański. – Teraz co miesiąc będziemy opłatę za jedną niedzielę pokrywać z tych pieniędzy, które najemca wpłacił za okres epidemii. Wcześniej było opłacanych ok. 1,1 tys. stałych miejsc rezerwacyjnych, poza tym w każdą niedzielę sprzedawaliśmy bilety jednorazowe po 10 zł na ok. 500 stoisk handlu naręcznego. Na razie nikt nie zrezygnował z abonamentu. Kilku sprzedających zmniejszyło powierzchnię swojego stoiska. Szymański nie wie, czy niedzielny bazar na Olimpii jest faktycznie największy w Polsce, ale dotychczasowa liczba 1,6 tys. stoisk, łącznie z tymi naręcznymi, robi wrażenie. Na wschód od głównej alei teren zarezerwowany dla producentów mebli. Choć ledwie minęła szósta, oni już kończą wyładowywać z ciężarówek stoły, krzesła i kanapy. Z firmy Meble Wawrzyniak są dziś dwie potężne ciężarówki. – Przyjechaliśmy spod Zduńskiej Woli – wyjaśnia Kamil. – To za Łodzią, jakieś 200 km od Olimpii. Czy liczymy, że dziś będą klienci? Oczywiście. Nawet w czasie epidemii ludzie muszą wymieniać kanapy. Czy odczuliśmy zamknięcie bazaru na Olimpii? Tak. W stoisku z bielizną damską para sprzedawców wyciąga z paczek kolejne wieszaki z figami. Kobieta mówi, że przez ostatnie tygodnie nie zarobili ani złotówki. Handlują nie tylko na Olimpii, lecz także w Grójcu, Mińsku Mazowieckim, Grodzisku Mazowieckim, w Radzyminie. Ale wszystkie bazary były nieczynne. Uwaga na płuca Wszyscy sprzedający mają na twarzach maseczki. Z wyjątkiem Andrzeja. Ma zaświadczenie od lekarza, że z powodu stanu zdrowia nie może zakrywać ust i nosa. – Maseczka musi być wymieniana bardzo często, niewymieniana staje się siedliskiem bakterii i grzybów – przypomina. – Wydychamy dwutlenek węgla i jeśli mamy na twarzy maseczkę, z powrotem go wdychamy. Zobaczy pani, ilu ludzi zachoruje na płuca po tej epidemii. Andrzej rozkłada na blatach artykuły po 5 zł: smary WD40, pojemniki
Tagi:
biznes, epidemia, handel, koronawirus, pandemia, Polska, przedsiębiorczość, targi, Warszawa, zdrowie publiczne