Czy rząd Niemiec uratuje upadającą firmę gigantycznym zastrzykiem pieniędzy? Koncern Opel to ikona niemieckiej gospodarki, symbol solidności, tradycji, a nawet więzi rodzinnych. Takie modele jak Manta, Kadett, Kapitan przeszły do legendy. Niektórzy wyśmiewali te auta jako drobnomieszczańskie, ale prawie każda rodzina w Niemczech miała kiedyś opla w garażu. Teraz firma, należąca w całości do amerykańskiego giganta General Motors, przeżywa ciężkie czasy. Tylko pomoc państwowa może ocalić przedsiębiorstwo, które w Niemczech zatrudnia 29 tys. osób i ma zakłady w czterech krajach związkowych. Potrzeby są ogromne. Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że państwo niemieckie będzie mogło uratować koncern samochodowy, udzielając gwarancji kredytowych w wysokości 1,8 mld euro. Obecnie pewne jest, że rząd Angeli Merkel powinien zagwarantować 3,3 mld euro pożyczki dla tonącego przedsiębiorstwa. Nawet jeśli politycy się na to zdecydują, w warunkach ostrego kryzysu ekonomiczno-finansowego do tej pory nie znalazł się bank skłonny do udzielenia kredytu. Sytuacja jest tym bardziej skomplikowana, że do recesji doszło w roku wyborów do Bundestagu i politycy starają się pozyskać względy elektoratu, nie bacząc na twarde ekonomiczne realia. Jako jeden z „ratowników” Opla występuje wicekanclerz, federalny minister spraw zagranicznych i kandydat socjaldemokracji na kanclerza, Frank-Walter Steinmeier. Według dziennika „Rheinische Post” urządził on w siedzibie MSZ swego rodzaju tajne spotkanie z dyrektorem europejskiej części General Motors, Carlem-Peterem Forsterem. Podczas rozmów Steinmeier dawał do zrozumienia, że możliwe są państwowe gwarancje kredytowe dla firmy, ale tylko w ramach rozwiązania ogólnoeuropejskiego. W ten sposób szef niemieckiej dyplomacji próbował usunąć w cień kanclerkę Angelę Merkel, która na razie w sprawie Opla próbuje przeczekać, co być może, z uwagi na skomplikowaną i zmieniającą się szybko sytuację gospodarczą, nie jest złym rozwiązaniem. Ale decyzję w końcu trzeba będzie podjąć. W lutym firma Opel nie miała problemów ze sprzedażą. Premia, którą rząd wypłaca za złomowanie starych aut, sprawiła, że niemieccy kierowcy rzucili się do salonów samochodowych. Pracownicy fabryk Opla odbierają sowite premie za nadgodziny. Ale to chwilowe ożywienie nie ocali firmy przeżywającej beznadziejny kryzys strukturalny. Amerykański koncern General Motors, którego część stanowi Opel, jest zadłużony na 70 mld dol. Administracja prezydenta Baracka Obamy przygotowała już plan działania na wypadek bankructwa tego samochodowego giganta. Szef GM Rick Wagoner opracował rozpaczliwy plan ratunkowy, przewidujący zwolnienie 47 tys. pracowników, w tym 26 tys. poza Stanami Zjednoczonymi, przede wszystkim w Europie. Według nieoficjalnych informacji, centrala GM w Detroit zamierza sprzedać zakłady Opla w niemieckim Eisenach i zamknąć fabryki w Antwerpii i w Bochum (Nadrenia Północna-Westfalia). 18 lutego Wagoner spotkał się w Detroit z premierem tego kraju związkowego Jürgenem Rüttgersem. Dyrektor GM przekonywał niemieckiego gościa, któremu przecież zależy na zachowaniu miejsc pracy, że Republika Federalna powinna wykupić udziały w firmie Opel i w ten sposób ją uratować. „Państwo nie jest dobrym przedsiębiorcą”, przyznaje Rüttgers, ale niczego nie wyklucza. Niemieccy politycy stanęli przed dylematem, w którym nie ma dobrego rozwiązania. Jeśli pozwolą na upadek Opla, większość społeczeństwa uzna to za błąd. Tysiące ludzi, także z przedsiębiorstw kooperujących, stracą pracę, trzeba będzie im płacić zasiłki dla bezrobotnych. Federalny minister finansów Peer Steibrück z SPD oświadczył: „Upadłość Opla będzie kosztowała państwo, mnie, ciebie jako podatnika i płatnika składek ubezpieczeniowych, prawdopodobnie 2-3 mld marek”. Ale jeśli państwo w jakiś sposób uratuje tonące przedsiębiorstwo, stworzy to jeszcze więcej problemów. Niemieccy mężowie stanu obawiają się, że pieniądze podatnika, przeznaczone na reanimację Opla, trafią do kasy macierzystego koncernu w Detroit. Michael Fuchs, deputowany do Bundestagu z ramienia CDU, otwarcie głosi, że bankructwo Opla jest nieuniknione. „Jeśli damy temu koncernowi pieniądze, to co wtedy? Jak postąpimy, jeśli następnego dnia przyjdzie z prośbą Ford, Volkswagen, BMW czy Mercedes? Czy zaczniemy całą niemiecką gospodarkę ratować subwencjami?”. Obawy te są całkowicie uzasadnione. Ekonomia RFN przeżywa bezprecedensowe turbulencje. Pomocy państwowej oczekują zagrożone nagle plajtą takie renomowane firmy jak producent bielizny Schiesser, wytwarzający opony Continental i produkujący luksusową porcelanę Rosenthal.
Tagi:
Krzysztof Kęciek