Operetka

W powietrzu pachnie już kampanią wyborczą na urząd prezydencki. Jest to pomieszanie zapachu wazeliny z zapachem biota. Pierwszą z tych woni odczuli uczestnicy kolosalnego spotkania ludzi kultury w Pałacu Namiestnikowskim, gdzie, ku swemu osłupieniu, dowiedzieli się, że w minionym 1999 roku kultura rozkwitła nam jak nigdy dotąd, a jeśli przy tym popadła w nędzę to i tak jest na tyle silna, że ją przeżyje. Przez paręset lat w podobny sposób liczono na siłę i wytrzymałość pańszczyźnianych chłopów. I rzeczywiście przeżyli. Zabawne zresztą, jak w obecnym języku polskim wyraz „’kultura” pomieszał się z wyrazem ”sztuka”, a sztuka z kolei pomieszała się z wyrazem „rozrywka”, ponieważ osiągnięciami kultury, jak się okazało, były w ubiegłym roku „Ogniem’ I mieczem”, “Pan Tadeusz’ i musical „Piotruś Pan”, trzy efektowne produkcje widowiskowe. Zapach błotny zbliżającej się kampanii prezydenckiej unosi się natomiast z afery ministra od sportu, Jacka Dębskiego, i poszukiwanych przez niego albo też nie poszukiwanych, kto to wie? – „kwitów” na niegdysiejszego szefa Urzędu Kultury (znowu kultura!) Fizycznej i Turystyki, Aleksandra Kwaśniewskiego. Nie pamiętam, w której to rosyjskiej powieści czytałem kiedyś zdanie syberyjskiego chłopa, który wyszedłszy na przyzbę, mówi: „Wczesną mamy wiosnę tego roku, już katorżników pędzą…”. A więc: wczesną mamy kampanię tego roku, już 'kwitów” szukają… Ale z tymi kwitami sportowymi na prezydenta też jest nieco śmiesznie, szukał ich bowiem albo i nie szukał, nie wiadomo? minister, o którym, jak ujawnia to obecnie były szef Kancelarii Premiera, p. Walendziak, już w momencie nominacji wiedziano, że jest to człowiek niewiele wart., plotący jakieś tam dyrdymały. Fajnie konstruował się nam nasz obecny rząd. A i efekty nie dały na siebie długo czekać. Wróćmy jednak do wyborów. Wybory prezydenckie potrzebują prezydenckich kandydatów. Konstytucja mówi, że prezydentem RP może być każdy i w tej kwestii konstytucję traktujemy poważnie. Mimo że poza urzędującym prezydentem, Aleksandrem Kwaśniewskim, który i tak te wybory wygra, nikt nie zgłosił jeszcze oficjalnej kandydatury, na posadę prezydenta ma ochotę Marian Krzaklewski, któremu odstąpił ją wspaniałomyślnie Lech Wałęsa (ale za fotel premiera), Wałęsa (jeśli nie zostanie premierem), pewnie Jan Olszewski, pewnie ktoś tam jeszcze. Nie ma natomiast ochoty Tadeusz Mazowiecki, ale za to na Mazowieckiego ma ochotę Unia Wolności, a nogami do posady prezydenckiej przebiera wręcz w prasie i mediach Andrzej Olechowski poparty przez „grono intelektualistów. Tymi intelektualistami wprawdzie, jak się później okazało, są: Maciej Jankowski, chirurg Zbigniew Religa, bezstronny sędzia Trybunału Stanu, Andrzej Zoll, senator Kozłowski i mieszkający w Ameryce Czesław Miłosz, ale zaapelowali oni do Wałęsy i Krzaklewskiego, aby przestali kandydować i skupili się przy Olechowskim. Co do mnie bardzo mi się to podoba. Pan Olechowski poza rozmaitymi stanowiskami ministerialnymi w komuszych i antykomuszych rządach ma także w swoim życiorysie bardzo udaną karierę disc jockeya, a kto lepiej od disc jockeya może rządzić krajem z operetki, jakim staje się obecnie Polska? Kłopot z tym tylko, jak skupić wokół Olechowskiego wystarczające poparcie, skoro, jak dotąd, wolą siebie w roli prezydentów zarówno Krzaklewski, jak Wałęsa. oraz wszyscy inni, a także nie chce go Balcerowicz i pewnie też parę państw zachodnich. ponieważ p. Olechowski pracował kiedyś w wywiadzie gospodarczym i jeśli pracował dobrze, w co nie wątpię, to musiał im przecież coś nabruździć. Oczywiście co chcieć, to móc i nawet nieliczna, lecz zdeterminowana grupa może dokonać rzeczy znaczących. Pokazał to nam ostatnio komitet „Wolny Kaukaz”, który w pełnym składzie kilkudziesięciu wyrostków widzieliśmy niedawno w telewizji, jak biegał wokół konsulatu rosyjskiego w Poznaniu, mażąc ściany farbami i paląc chorągwie. Mimo jednak, że komitet „Wolny Kaukaz” wyglądał tak niepozornie i do rozpędzenia go wystarczyłoby nie tylko dwóch policjantów – którzy odtąd, jako wzmocniona ochrona, mają czuwać nad tą rosyjską placówką ale nawet dwóch strażników miejskich, komitet ten dopiął swego. Oto bowiem, kiedy do Rosji i jej nowego zwierzchnika Putina jeżdżą teraz wszyscy, pani Albright z USA, pan Robertson z NATO, pan Cook z Wielkiej Brytanii i zapewniają kolejno że nikt z nich nie chce umierać za Grozny, Putin jest poważnym człowiekiem a Rosja potężnym krajem, Polaków na Kreml się już nie wpuszcza, zaś rosyjski minister Iwanow nie chce przyjechać do Warszawy. A więc nawet

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2000, 2000

Kategorie: Felietony