Wanda Polańska, śpiewaczka Operetka nie umarła. Jest nieśmiertelna. Na pewno się odrodzi. Jestem pełna nadziei, że tak się stanie – Gdzie jest w Polsce najlepsza szkoła sztuki operetkowej? – Jak to gdzie? W Gliwicach. Tutaj po dziś dzień jest najlepszy teatr muzyczny, który wystawia klasyczne operetki, ale nie stroni też od innych gatunków, musicali, spektakli dla dzieci. Oni mają bardzo ciekawy i ambitny repertuar i o mnie nie zapomnieli. Nie będę ukrywała, że to właśnie Gliwicki Teatr Muzyczny, w którym przed laty debiutowałam, zorganizował mój Złoty Jubileusz, o czym niestety żadna gazeta ani telewizja się nie zająknęły. I o Glorii Artis też nigdzie nie wspomniano. Ale gdy będzie Złoty Jubileusz Dody, to wszyscy o tym napiszą. – A gdzie jest światowa stolica operetki? – W Paryżu. Ale zaraz potem była Warszawa, bo wtedy z Paryża ściągano szybko wszystkie nowinki. Tak kiedyś bywało, ale teraz Warszawa nie ma takich ambicji. Jeszcze po wojnie warszawska operetka kojarzyła się z Beatą Artemską. Ja przyszłam później. Dzisiaj ja znów jestem w swoim rodzinnym Krakowie, który mnie na początku odrzucił. Nie chcieli krakowianki przyjąć do krakowskiej operetki. Straszne miasto. Może byłam za młoda, może jeszcze za mało umiałam, ale przecież w teatrze jest tak, że młodzi uczą się od starszych. Więc przyjęto mnie do operetki w Gliwicach, zresztą po perturbacjach, gdyż przyjęto mnie do chóru, ja się obraziłam i wróciłam do domu. Ale po dwóch tygodniach ściągnięto mnie telefonicznie do „Zemsty nietoperza”, do roli Rosalindy, jednej z najtrudniejszych, bo trzeba być do końca na scenie, śpiewać duety, tercety, więc wykonawczynie zwykle pomijają wspaniałego czardasza w II akcie. A ja go nie wykreśliłam i ten czardasz zaśpiewany i zatańczony był podstawą sukcesu mojego debiutu. Gdy później przyjechałam do Warszawy, to przepiękny czardasz został wprowadzony do „Zemsty nietoperza” na stałe. Tak było kiedyś, a dziś Warszawa jest w tej kategorii zaraz po… Kłaju. Kazali się rozbierać – By się nadawać do operetki, trzeba mieć dobry głos, umiejętności taneczne i chyba jeszcze coś. Artystka musi często to i owo pokazać, nogę, biust. Trzeba więc mieć jeszcze seksapil. – Dzieduszycki napisał w recenzji, że jestem jak Marilyn Monroe. Kiedy moje mocno roznegliżowane zdjęcie umieszczono na chyba pierwszym w Polsce billboardzie na wystawie Orbisu w Katowicach, wielu statecznych panów dostawało po twarzy od swych partnerek, bo zbyt długo wpatrywali się w to zjawisko. Byłam nawet nieco zaskoczona, kiedy Krystyna Wolińska, wybitna scenograf, kazała wyjść z gabinetu dyrektorowi, a mnie rozbierać się do naga. Pomyślałam: wariatka? Ale gdy dyrektor wyszedł, powiedziała: „Muszę zobaczyć, co mam pokazać, a co zakryć. Jeśli się uda panią rozebrać, to rozbiorę”. Tak samo zrobił scenograf projektujący kostium do „Bajadery”, a już moja dublerka w tej roli miała szarawary i wdzianko. Zawód artysty operetkowego łączy różne gatunki. Aktor dramatyczny musi mieć dykcję, ale nie musi być piękny, w operze wystarczy, by tenor pięknie śpiewał, może być niski, grubiutki. Jak trzeba, to się go postawi na skrzynce od owoców. Dziś z powodu nacisku mediów już się odchodzi od tego modelu i dobrze. Tutaj przykładem jest Placido Domingo. W operetce też najważniejszy jest głos, dosyć specyficzny i dobrze ustawiony, ale również dobra prezencja diwy i amanta. Chłopy muszą wierzyć, że „Daniło kocha Annę”, bo ona ma urok, wdzięk w noszeniu kostiumu, grację w poruszaniu się, kokieterię w każdym paluszku. Kiedy bierze do ręki wachlarz, to nie po to, by się ochłodzić w upale, ale zwrócić uwagę mężczyzny. No i do tego potrzebne jest szalone utanecznienie. Trzeba znać wszystkie tańce, zwłaszcza tango, walca angielskiego, także czardasza. A i to jeszcze nie wystarczy. Zanim zdawałam do operetki, dwa lata ćwiczyłam przy drążku, ale dopiero zawodowy choreograf prof. Stanisława Stanisławska ustawiła mi czardasza od pierwszego do ostatniego taktu. – Znów zapytam o szkołę sztuki operetkowej. Przecież są akademie muzyczne? – To osobny problem. Kiedyś podchodziło się do sztuki wokalnej bardzo poważnie i realizatorzy przedstawień operetkowych też byli ludźmi poważnymi, jak choćby Xymena Zaniewska. Oni zwracali uwagę na wszystkie szczegóły i uwarunkowania artystyczne. Ale oczywiście wszystko bierze początek w szkolnictwie, gdzie rzecz jest postawiona na głowie. Do akademii muzycznych przyjmuje się młodych ludzi np. bez głosu, uczy ich i wmawia się im przez pięć, sześć
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz